SUPERBOHATER Z CLEVELAND
Wzruszająca i zaskakująca. Pełna wzlotów i upadków. Taka jest biografia jednego z ojców Supermana. Niestety. Komiks „Joe Shuster. Opowieść o narodzinach Supermana” przeszedł w Polsce niezauważony.
Niesłusznie. Biografia Shustera to lektura obowiązkowa. Po pierwsze, dla miłośników samego Supermana. Po drugie, dla miłośników trykotów zza oceanu. Po trzecie, dla fanów komiksu w ogóle. „Opowieść o narodzinach Supermana” nie jest bowiem tylko i wyłącznie historią Shustera, ale znacznie szerszym spojrzeniem na przedwojenne Stany Zjednoczone, migrantów dla których Ameryka stała się drugim – lepszym - domem, ale też branżę komiksową i kolesi, którzy nie zawsze grają do końca fair. A to podsuną do podpisania niezbyt intratną umowę, a to zaszantażują autorów, by tylko wydusić z nich jak najwięcej jak najmniejszym kosztem.
Właśnie na takich trafili rysownik Joe Shuster i scenarzysta Jerry Siegel. Kiedy wymyślili Supermana, nieświadomi sukcesu jaki ich postać może odnieść, podpisali właściwie w ciemno papiery, w których zrzekają się praw do postaci. Stąd np. otwierająca komiks, wzruszająca scena z 1975 roku, gdy widzimy śpiącego na ławce Shustera, którego nie stać na miskę zupy i kubek kawy. Opowieścią o sobie – od początku - udaje mu się zainteresować policjanta i grupkę dzieciaków. Taki trochę „Forrest Gump”? Dokładnie tak. I tak, jak doskonale „Forresta Gumpa” się ogląda, tak samo doskonale komiks o Shusterze się czyta. Nie trzeba przy tym być biegłym w dziejach komiksu amerykańskiego. To komiks obyczajowy. Nie o superbohaterach, ale o ludziach którzy bodaj najpopularniejszego superbohatera stworzyli. O parze przyjaciół, synach żydowskich migrantów, którzy przyjechali do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia.
To opowieść pełna odniesień do realiów. Zaczynając od lat międzywojennych, właściwie aż do współczesność. Przygotowując się do pisania scenariusza Julian Voloj odrobił celująco pracę domową, zbierając materiały, odkurzając archiwa i odkrywając miejsca związane ze Shusterem i Siegelem w Toronto, Cleveland oraz Nowym Jorku. Scenariuszowo to historia, która płynie. I taka właśnie powinna być biografia. Trudno też wyobrazić sobie dla niej lepszą oprawę graficzną. Thomas Campi wymalował nam komiks utrzymany w starym stylu, wzorowany na archiwalne fotografie, w przykurzonych barwach. Bez superbohaterskich wstawek i odjechanych, komputerowych plansz, z jakich dziś słyną komiksy zza oceanu.
Ja – który od superbohaterów raczej stroni – miałem wielką przyjemność z lektury tego komiksu. I nie powiem, chciałbym więcej podobnych komiksowych biografii ojców komiksu.
|
autor recenzji:
Mamoń
13.09.2019, 20:05 |
TAK NARODZIŁ SIĘ SUPERMAN
Trudno wyobrazić sobie lepszy rodzaj biografii twórców komiksowych, niż właśnie w formie powieści graficznej. Ciekawej pozycji w tym temacie doczekał się Stan Lee, który zresztą nad nią pracował, teraz nadeszła pora by czytelnicy przeczytali o losach Joe’ego Shustera, współautora Supermana, a zarazem także współtwórcy całego komiksu superbohaterskiego, który narodził się dokładnie 80 lat temu. A wszystko to w przepięknie zilustrowanym albumie, który jednocześnie imponuje pod względem samej opowieści, prezentującej ogrom pracy, jaką wykonał scenarzysta, zbierając materiały do niniejszej publikacji.
Roku 1975. Policjant budzi śpiącego na ławce mężczyznę. Nie chce go aresztować, widząc, że człowiek ów wygląda na głodnego, zabiera go do baru i stawia posiłek, jednocześnie zadając kilka pytań. Kiedy okazuje się, że owym bezdomnym jest Joe Shuster, rysownik i współtwórca Supermana, stróż prawa nie może wyjść ze zdumienia. Co się stało, że skończył w ten sposób? Jakie były jego losy? Tak oto Shuster zaczyna snuć historię swojego życia, zaczynając od przodków, którzy uciekli z Rosji do Kanady, przez lata dzieciństwa i młodości, kiedy to kształtował się jego gust, pojawiały się pierwsze inspiracje, które miały wpłynąć na całą jego karierę, a on sam poznał Jerry’ego Siegela, po rozkwit kariery i fatalną umowę, która miała zrujnować ich obu. Krok po kroku poznajemy jego losy, a wraz z nimi to, jak rodził się Superman i jak bezlitosny był ówczesny rynek komiksowy. Ale czy przestał taki być kiedykolwiek?
Ten album robi wielkie wrażenie – to pierwsze słowa, jakie przychodzą mi do głowy, kiedy tylko o nim pomyślę. W końcu mamy tu świetnie napisaną, przejmująca i pełną prawdy opowieść o młodym człowieku z pasją, który zmienił świat popkultury, ale spotkał się z wielką niewdzięcznością. Opowieść pełną humoru i smutku, zdradzającą nam kulisy komiksowej branży na samym początku jej istnienia i tworzenia chyba najbardziej znanego bohatera w dziejach. Julian Voloj postarał się o dokładny research (są tu nawet obszerne przypisy) i jak najwierniejsze oddanie opowieści Shustera. Znalazł też znakomity balans między światem rzeczywistym a fikcyjnym i nie przesadził ani z rozpisywaniem się nad życiem artysty, ani też zbyt skrótowym potraktowaniem tematu. W konsekwencji powstał scenariusz, który wciąga, porusza i pozwala inaczej spojrzeć na komiksy o Supermanie.
Co ciekawe, całość jest równie znakomita od strony graficznej, co fabularnej. Przepięknie, ręcznie malowane plansze, nieco uproszczeni bohaterowie i doskonale oddane plenery i realia minionego czasu, robią absolutnie niesamowite wrażenie. Album, przy okazji znakomicie wydany, ogląda się z czystą przyjemnością i chce do niego wracać. I to nie raz.
W skrócie, „Joe Shuster” to pozycja, która powinna znaleźć się na półce każdego fana komiksu, nie tylko tego o Supermanie. Ambitna, pięknie wykonana i porywająca. Oby więcej było podobnych albumów na naszym rynku.
|
autor recenzji:
wkp
20.09.2018, 07:15 |