Mylił się ten, kto sądził że do trzech „Gnatów” sztuka. Ile „Gnata” jest w „Gnacie” numer cztery? Sprawdźmy.
„Gnat” (w oryginale „Bone”) Jeffa Smitha jest potężną, rozpisaną na grubo ponad 1000 stron sagą, w której mieszają się wątki historyczne, fantastyczne, fantasy i baśniowe. W Polsce ukazała się w trzech częściach: „Dolina, czyli równonoc wiosenna”, „Kant kontratakuje, czyli przesilenie” oraz „Przyjaciele i wrogowie, czyli żniwa”. Główne role w serii grało trzech kuzynów: Kant, Chwat i Chichot Gnatowie. Rolę drugoplanową grała babcia Rose. W czwartym, wydanym w Polsce tomie to Rose staje się postacią pierwszoplanową.
„Rose” to nic innego, jak próba wykorzystania popularności, jaką cieszyła się seria podstawowa. Całość zamyka się raptem na 140 stronach (czym to jest w porównaniu z trzema poprzednimi cegłami...). To bowiem prequel to historii właściwej. Tej, którą już poznaliśmy. Czy prequel potrzebny? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony miło znów wrócić do Doliny. Świetnie skrojonej krainy, gdzie można osadzać w nieskończoność kolejne historie fantasy. Miło też spotkać babcię Rose, która całe życie tak naprawdę ma dopiero przed sobą. Miło obejrzeć smoki oraz szczurostwory. Tylko gdzie w tym wszystkim jest trzech Gnatów? Ano nie ma.
Czwarty komiks z serii „Gnat” jest „Gnatem” bez Gnatów. Jest historią o Rose. Nieco baśniową, przypominającą animacje Disney’a, bajką o królewnach, które muszą wykonywać kolejne zadania, stawać przed następnymi próbami, by udowodnić, że się nadają na królową. Całość jest nieźle napisana, jest też porządnie narysowana i pokolorowana. Ale to nie... „Gnat”. To „Rose”. Czytelnik po lekturze może więc czuć się zawiedziony. Może czuć, że złapał się na pułapkę zastawioną przez edytora i - pod przykrywką „Gnata” - kupił towar „gnatopodobny”. Nie chciałbym więc więcej podobnych prequeli. Do „Gnata” zasadniczego niewiele wnoszą. A jako towar pod własnym tytułem pewnie nie cieszyłyby się taka popularnością, jaką cieszą.
Zamiast „Rose” udającej „Gnata” wolałbym już zupełnie inną historię. Z krwi i kości.
Albo z gnata.
|
autor recenzji:
Mamoń
05.11.2018, 17:47 |