autor recenzji:
wkp
25.10.2018, 06:35 |
Może trudno w to uwierzyć, ale dosiadający konia typ z okładki tego komiksu to… sam Lucky Luke! Nie, nie pomyliłem się. Tak właśnie wyglądał kiedyś kowboj strzelający szybciej od własnego cienia.
Wiemy już jak na początku wyglądał Asterix (patrz „Przygody Gala Asterixa”), Tintin (album „Tintin w kraju sowietów”) ale też nasi rodzimy bohaterowie, jak Tytus (pierwsza przygoda z najsłynniejszą, polską małpą wyszła w tomie „Tytus, Romek i A’tomek: Księga Zero”) czy Kajtek będący pierwowzorem późniejszego Kajka tworzącego niezapomniany duet z Kokoszem (historia „Kajtek Majtek i latający holender” wyszła z zbiorku „Kajtek i Koko: Poszukiwany Zyg-Zak”). A teraz dostajemy komiks, od którego rozpoczęła się trwająca do dziś przygoda czytelników z Lucky Lukiem. Ten komiks to „Kopalnia złota Dicka Diggera”.
Bohatera wymyślił Morris (właściwie Maurice de Bevere, żył w latach 1923-2001). Zadebiutował on na łamach pisma „Spirou” w 1946 roku. Oczywiście wyglądał wtedy zgoła inaczej niż bohater, którego kojarzymy czy to z komiksów już w Polsce wydanych, czy kreskówek. Miał paskudną gębę, choć strój już ten, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Dosiadał też już swego wiernego rumaka. Również pierwsze historie nie były tak płynne, jak późniejsze (w pierwszym albumie mamy dwie historie, pierwsza to tytułowa „Kopalnia…”, druga – bez tytułu – opowiada o skazanym na stryczek Mad Jimie, do którego Lucky Luke jest podobny jak dwie krople wody). Nie ma jednak się czemu dziwić. Morris zaczynał. Później przecież wspierał go m.in. Rene Goscinny (ten od „Asterixa” oraz „Przygód Mikołajka”; i to albumy tworzone wspólnie przez ten duet uchodzą za najlepsze w serii). Doczekał też następców, którzy kontynuują jego dzieło do dziś (na Zachodzie w 2018 roku ukazał się „Lucky Luke” z numerem… 82). Jednak już w „Kopalni złota Dicka Diggera” pojawiają się elementy, z których później seria słynęła. Pościgi, strzelaniny (choć zazwyczaj nikt w nich nie ginie), spryciarze, którzy próbują wykorzystać naiwność mieszkańców Dzikiego Zachodu, miasteczka przyciągające największe szuje. No i jest już Jolly Jumper, który wyciągnie LL z opresji gdy wydaje się, że stoi on już na straconej pozycji.
„Kopalnia…” jest kolejnym, wydanym w ostatnim czasie przez Egmont komiksem z Lucky Luke'm w roli głównej. Edytor już parokrotnie próbował go wprowadzić na dłużej na polski rynek. Wszystko wskazuje na to, że ta próba wreszcie zakończy się prezentacją kompletu albumów. „Lucky Luke” jest bowiem wart poznania. W komplecie, mimo tego, że miewał lepsze i gorsze momenty. To jednak standard w serii, która ukazuje się przecież od siedmiu dekad.
A jedynka dostaje ode mnie "dziesiątkę". Bo choć może uchodzić za sentymentalną ramotkę, to bez niej ciąg dalszy by nie nastąpił.
autor recenzji:
Mamoń
21.10.2018, 16:46 |