|   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
Wielkie Archiwum Komiksu

RECENZJA WYBRANEJ POZYCJI

617
Człowiek, który zabił Lucky Luke`a [2018]
Nie masz tej pozycji?!
KUP JĄ W
KOMIKSIARNIA
za 35,99 zł!
tytuł:
Człowiek, który zabił Lucky Luke`a
rodzaj pozycji:
scenariusz:
rysunki:
format wydania:
A4
rodzaj papieru:
kredowy
rodzaj oprawy:
twarda
rodzaj druku:
kolor
liczba stron:
64
wydawca polski / rok wydania:
Egmont 2018
wydawca oryginału:
cena:
39,99 zł
podziel się recenzją:
recenzje do pozycji [2]:
KTO ZABIŁ LUCKY LUKE’A?

Już tytuł tego komiksu wskazuje, że coś jest nie tak. „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a”… Jak to? Przecież Lucky Luke to ten, który strzela szybciej od własnego cienia. Czyżby na Dzikim Zachodzie znalazł się lepszy od niego? To nie żart. Komiks zatytułowany „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” stał się faktem. Ukazał się z okazji 70. urodzin bohatera.

Lucky Luke to legenda. Wymyślony przez Morrisa, współtworzony m.in. przez Rene Goscinnego bohater doczekał jak na razie 82 albumów. Pierwszy z nich – „Kopalnia złota Dicka Diggera” - to historyjki z lat 1946 i 47. Ostatni, stworzony przez duet Jul i Achde – zatytułowany „Kowboj w Paryżu – wydany został w 2018 roku. To jeden z klasyków humorystycznego komiksu belgijskiego. Dziki Zachód potraktowany jest w nim z przymrużeniem oka, zaś scenariusze opierają się na stereotypach związanych z czerwonoskórymi, kowbojami, poszukiwaczami złota, drobnymi (czy większymi) złodziejaszkami a także osadnikami i wszelakimi popaprańcami jakich czasami trudno sobie nawet wyobrazić.

Właściwie od pierwszego odcinka autorzy – Morris dorobił się sporego grona współpracowników i następców – trzymali się ustalonych zasad a także wizerunku wypracowanego przez twórcę najsłynniejszego, komiksowego kowboja. Dlatego „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” jest zaskoczeniem? Nie jest bowiem opowieścią kanoniczną, a jedynie bazującą na patentach Morrisa. Za album odpowiada francuski twórca Matthieu Bonhomme. Jak wypada na tle tradycyjnego Lucky Luke’a?

Lucky Luke w wersji Bonhomme jest jak film aktorski stworzony na komiksu. Niby więc jest to taka sama historia, ale jednak inna. Najlepiej wyobrazić sobie to na przykładzie Asterixa. Proszę porównać komiks, animację na bazie komiksu i pełnometrażówkę z Christianem Clavierem i Gerardem Depardieu. Wprawdzie „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” nie jest komiksem realistycznym, ale przyzwyczajeni do stylistyki Morrisa mogą mieć właśnie takie pierwsze skojarzenie. Zmiana stylu rysunków wymusiła zmiany w kompozycji plansz, ustawieniu kamery, kadrowaniu i uszczegółowieniu rysunków. Nie zmieniła się jedynie paleta barwna. Autor stosuje też charakterystyczne dla serii zabiegi jak ukrywanie w cieniu. Jest więc w tym Lucky Luke’u coś ze starego Lucky Luke’a.

A scenariusz? Jest nieco mroczniej niż w przypadku zwykłych albumów. Ale gdyby chcieć, równie dobrze osadzona we Froggy City historia człowieka, który zabija naszego dzielnego kowboja mogłaby posłużyć za kolejny album serii zasadniczej. By nie zdradzać zbyt wiele – byłoby w niej miejsce i na gruźlika „Doca”, i na leniwego szeryfa, i trzęsącego całą okolicą ojczulka a także żarty z nazwy miejscowości (przecież żabie udka na talerzach nie są przypadkiem) czy cierpienia palacza, który musi zrezygnować z tytoniu… „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” narysowany w humorystycznej formie przez Hervé Darmentona (znanego jako Achdé) wypadłby równie intrygująco.

Tak jednak mamy swoistą ciekawostkę. Album wpisujący się w nurt „tribiutów” składanych swym mistrzom czy bohaterom, na których się wychowywali przez twórców kolejnego pokolenia komiksiarzy. Ciekawostka będąca jednak czymś więcej niż ciekawostką. Wszak to Luke! Lucky Luke!

No dobra. A czy Lucky Luke nie żyje? Kto go zabił? Nie. Tego ode mnie nie wyciągniecie!
autor recenzji:
Mamoń
05.01.2019, 21:04
LUCKY LUKE JAKIEGO NIE ZNACIE

Październik to zdecydowanie miesiąc Lucky Luke’a. Nie dość bowiem, że na rynku ukazało się na raz więcej tomów z jego przygodami, niż dotychczas, to jeszcze jakie to są tomy! Z jednej strony pierwsza część serii pierwotnie wydana w roku 1946, z drugiej świetny komiks do scenariusza René Goscinnego, a na koniec ten, stanowiący zupełnie nowe, świeże spojrzenie na cykl. I to naprawdę udane, dojrzałe przy tym i pełne uroku.

Wszystko zaczyna się od strzału. A potem rozlega się krzyk, ale nie krzyk bólu i smutku, tylko radości. Oto pewien człowiek zastrzelił właśnie Lucky Luke’a. Mieszkańcy miasteczka zbierają się nad ciałem i rzeczywiście. Dzielny kowboj leży martwy, w kałuży krwi. Kim jest jednak jego zabójca? I jak w ogóle doszło do tej sytuacji?
Froggy Town. Kilka dni wcześniej. Lucky Luke przybywa do miasta w deszczową noc. Znajduje tu schronienie, ale także i kłopoty, kiedy Komitet Obywatelski, rozczarowany brakiem działań szeryfa, to jego prosi o pomoc w schwytaniu bandytów, którzy napadli na przewożący złoto dyliżans. Niestety nie może liczyć na zbyt wiele pomocy ze strony miejscowych. Jedynie cierpiący na gruźlicę kowboj staje po jego stronie, a niebezpieczeństwo narasta, prowadząc do nieuchronnej tragedii…

„Lucky Luke” na poważnie? Może to brzmieć dziwnie, skoro cykl od samego początku opierał się na humorze, stanowiącym główną siłę nośną całości, a jednak. W końcu skoro powstają liczne parodie poważnych dzieł, czemu nie odwrócić tego trendu? Taki sposób na przedstawienie najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie wybrał Matthieu Bonhomme, tworząc w konsekwencji klasyczny western na naprawdę dobrym poziomie. Taki, który spodobał się mi – człowiekowi za gatunkiem, łagodnie mówiąc, nieprzepadającym.

Zacznijmy od fabuły. Jak na western przystało, jest tu solidna dawka akcji i przygód, zagrożenie jest wyczuwalne niemal od samego początku, a klimat całości jest naprawdę znakomity. Humoru, choćby szczątkowego, także nie zabrakło, ale tylko podkreśla on powagę i realizm całości. Czy tytułowy bohater ginie na końcu, tego Wam nie zdradzę, ale finał jest znakomity i satysfakcjonujący, mimo jego oczywistości, a to – po tym, co mimo braku sympatii do gatunku obiecywałem sobie po tym albumie – duże osiągnięcie.

W kwestii ilustracji mogę natomiast powiedzieć, że to udane połączenie cartoonowej stylistyki i europejskiego realizmu. Uzupełnione o świetny w swej prostocie, stonowany kolor, robi duże wrażenie i wpada w oko. Do tego znakomite wydanie w twardej oprawie nie tylko świetnie się prezentuje, ale też i wyróżnia na tle regularnej serii.

Reasumując, Matthieu Bonhomme stworzył znakomity komiks. Piękny hołd „Luke’owi”, świetną rzecz dla dorosłych wychowanych na tej serii i po prostu solidny, klimatyczny western. Naprawdę warto. Nawet jeśli nie jest to oficjalnie część historii naszego kowboja, to doskonale ją uzupełnia i kontynuuje.
autor recenzji:
wkp
22.10.2018, 06:34

RECENZENCI

BroosLi
[7]
Charles Monroe
[17]
Chudi_X
[3]
Dariusz Cybulski
[442]
Edward Weaver
[2]
Joan_Johnson
[1]
Mamoń
[1092]
McAgnes
[1]
Modli
[1]
MonimePL
[146]
Percival
[2]
Ronin
[3]
Warlock
[4]
wkp
[2379]
KOMIKSY, MANGI, CZASOPISMA, KSIĄŻKI, ARTBOOKI, FIGURKI, GADŻETY I INNE
Komiksiarnia
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Przypominamy, iż do czasu uzupełnienia bazy danych nowej wersji strony informacje o starszych pozycjach znajdziecie na łamach poprzedniej wersji witryny:
Old WAK!
Copyright © 1997-2024 WAK - Wielkie Archiwum Komiksu | Strona działa od 21 lipca 1997 | Idea, gfx & code: Warlock | Stan odwiedzin: 5045326
Copyright © 1997-2024 WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
Start witryny: 21 lipca 1997 | Idea, gfx & code: Warlock
Stan odwiedzin: 5045326