autor recenzji:
wkp
10.11.2018, 14:55 |
Artur Ruducha jest autorem, który jak wielu z nas wychował się na komiksach Papcia Chmiela, Tadeusza Baranowskiego oraz Janusza Christy, czyli na dziełach arcymistrzów europejskiego komiksu. Aczkolwiek początkowo swoją ścieżkę artystyczną oparł na tworzeniu ilustracji reklamowych i satyrycznych. Momentem przełomowym było stworzenie kolorowego zeszytu dla swojego rodzinnego miasta Śremu. Ten jego debiutancki album był zilustrowany ciekawie, niesztampowo, z dystansem i z wielkim humorem. Był pokazem żonglerki mocnym sytuacyjnym dowcipem na tle przerysowanych legend i faktów historycznych. Po tym zeszycie przyszła kolej na jego publikacje pt. „Woda, niebo, słońce, las... Chrońmy ziemię póki czas! Przygody Śremka ekologa” i „...to rozśmiesza, to porusza... czar komiksów Tadeusza!”, czyli genialny cudowny i pierwszorzędny komiksowy hołd dla dzieł mistrza Baranowskiego Tadeusza.
Czy równie wspaniałe jest jego najnowsze komiksowe dziełko pt. „Kapitan Szpic i wielki cyrk”, a przy którym we formowaniu scenariusza wsparł go debiutant Daniel Koziarski? Zapraszam do lektury recenzji.
Od dawien dawna komiksowe opowiastki związane z „Kapitanem Żbikiem” kształtowały umysły polskich czytelników i artystów. Ba nawet nieistniejące wydawnictwo Mandragora próbowało reaktywować zeszyty z tą postacią i jego wnukiem we współczesnej Polsce, a wydawnictwo Kultura Gniewu opublikowało „Tajemnicę Plaży w Pourville”, czyli Żbika, który jakimś cudem przeszedł lustracje i został pułkownikiem w Policji. Ba nie należy także zapominać o trzech kolekcjonerskich zeszytach „Pięć błękitnych goździków”, „I co dalej kapitanie?”, „Wesoły finał”.
Na marginesie i dla młodszych czytelników. Opowieść o Janie Żbiku i zarazem kultowym w historii polskiego komiksu bohaterze, narodziła się w umyśle milicjanta Władysława Krupki w Komendzie Głównej MO w 1968 roku. A przygody niezłomnego stróża prawa rysowała cała śmietanka naszych mistrzów komiksu ze Zbigniewem Sobalą, Jerzym Wróblewskim, Grzegorzem Rosińskim i Bogusławem Polchem na czele. Owe opowieści musiały obowiązkowo być przyprawione komunistycznym smrodem propagandowo-dydaktycznym i dzięki temu wpisywały się PRL-owską popkulturę i misje komunistycznej wierchuszki. Szerzej na ten temat i dlaczego postać Jana Żbika stała się zjawiskiem socjologicznym, dowiecie się np. czytając książki "Kapitan Żbik. Portret pamięciowy" i „Teczka personalna. O komiksie Kapitan Żbik".
Wielu autorów i wielu artystów sięgało po tą postać i przerabiało na swój sposób, lub opierając się na jej obrazie bajdurzyli o jej przygodach. Czasem używali swoistych klonów, substytutów pierwowzoru i w przezabawnej formie i po swojemu kreowali wszelakie milcyjno-policyjne pierepałki. W takim stylu zostały wykonane dwie części „Kapitana Ewicza”, ale także ten oceniany tu zeszyt.
A nadmienić należy, iż jest to pierwsza część opowieści o przygodach „Kapitana Szpica”. I w tym miejscu należy zaznaczyć, iż pod względem edytorskim i wizualnym prezentuje się wyśmienicie. Ten opublikowany przez Ongrys w formacie wznawianych zeszytów Żbika komiks i z dobrze nasyconymi kolorami - na pierwszy i każdy rzut oka ma w sobie wiele uroku! Całość zapisana dużą czytelną czcionką jest bardzo czytelna, a dzięki temu osoby o słabszym wzroku, będą także mogły na pełnych prawach korzystać z lektury. Ten przemyślany i celowo uzyskany zabieg nie zaistniałby bez wyśmienicie skrojonej kreski Artura Ruduchy, lecz o jej walorach napiszę za momencik.
Akcja komiksu, choć z określeniem miejsca startu została zawoalowana, to dzieje się we współczesnym Śremie. Odnotowano tam aktywność obcego elementu, zaś łupem „bandyterki” padają kosztowności kilku osób, a jeszcze zuchowie są świadkami morderstwa w stylu Al Capone, czyli nogi delikwenta i on sam wrzucony do misy z betonem, a potem do wora, a wór do jeziora.
W tej miejscowości żyje sobie i pracuje kapitan Szpic i jego prawa, znaczy się lewa ręka porucznik Michał. Ten wybuchowy duet i nie inaczej rozwiązuje wszelakie kryminalne zagadki. Brzmi to całkiem zwyczajnie, lecz w samej opowieści jest bardzo nienormalnie. A jeśli słowo – nienormalnie - może mieć pozytywny odzew, to tylko w tym komiksie.
Bo tu jest ostra jazda, jakby dodał spłoszony cyklista zjeżdżając z górki i bez hamulców. Bo taki odjazd jest i odnajdziesz w tym albumiku. Od razu zaznaczę, iż pomimo kreskówkowej pierwszorzędnej oprawy, to raczej dla dojrzalszego czytelnika.
Bo tu dzieją się dziwne rzeczy i nie bez kozery można dodać, iż Daniel Koziarski i Artur Ruducha stworzyli maksymalnie „odjechany” zeszyt. Bo siłą rzeczonej historii jest zręcznie skrojony scenariusz i przykuwające uwagę takie bajkowe i wręcz magiczne ilustracje, a jeszcze opowieść ta w oparach sensu i nonsensu ma w sobie kilka kieszonkowych narracji! A jednak w lekturze ma sens, ma treść, ma pointy, ale i ma cel podroży i ma swoich przesympatycznych chojraków. A nie dość tego, choć na pierwszy i drugi rzut ocząt, to czerpie garściami z mitologi Żbika, to jeszcze owa przezabawna z wieloma gagami słownymi i sytuacyjnymi historyjka, może być swoistym substytutem dla spragnionych nowych komiksów Tadeusza Baranowskiego. Bo (po raz kolejny) Artur Ruducha wykonał kolorowy zeszyt w duchu i rytmie opowieści prezentowanych przez mistrza Tadeusza!
Graficznie jest również bardzo dobrze. Humorystyczno-karykaturalny rysunek, a do tego nasycony szeroką słoneczną paletą barw pieści oczy i emanuje estetyką. Opowieść narysowana prostą przejrzystą "cartoonową" kreską, a do tego z przezabawnymi tekstami zapada mocno w pamięć.
A jednocześnie Artur Ruducha nie zatracając własnego stylu uchwycił w niej, a ścisłej we wyrazie artystycznym ten wspomniany klimat, jak z komiksów Tadeusza Baranowskiego, a choćby widoczny w zarysie obrazu dopieszczonych i nawiązujących elemencików teł. Np. charakterystycznie malowanych roślin, budynków, ale przede wszystkim oddał tego ducha w kolorystce. Dzięki tym doszlifowanym niuansom (w fabule i w oprawie) ma to wszystko swój urok, smaczek i daje wielką radość w czasie lektury!
Czytelniczko i Czytelniku gwarantuje, iż zabawy i wspomnianej radości przy czytaniu przygód kapitana Szpica znajdziesz multum! Bo ten ten komiks pochłania się niczym obiadek niedzielny u babci! Bo ten komiks ucieszy Cię i uraduje, a jeszcze chęć natychmiastowego poznania drugiej części pt. Czarnaniechcesete” będzie ogromniasta! Kapitan Szpic rządzi!
Zdecydowanie polecam!
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
22.09.2018, 20:23 |