Drugi zbiorczy tom przygód „Cliftona” to cztery komiksy Bernarda Dumonta, znanego lepiej jako Bedu (w pierwszym z nich scenariuszowo wspiera go jeszcze Bob De Groot). W Polsce wkupił się on w serca czytelników już na początku lat 90. XX wieku, kiedy to wydano jego pięcioczęściową serię „Hugo”. Jesienią 2016 roku została przypomniana przez Egmont Polska w wydaniu zbiorczym. Równolegle z nim ukazał się jeszcze tom „Hugo. Przewodnik po krainie fantazji” będący czymś w rodzaju dodatków do filmowego dvd. Teraz edytor idzie za ciosem i publikuje kolejne z dokonań Bedu.
„Clifton”… Jeden z klasyków rynku frankofońskiego. W Belgii znany jest od roku 1959. Dobrze liczę? Debiutował przed sześćdziesięciu laty? Zgadza się! Do Polski trafił dopiero wiosną 2018 roku. Wtedy Egmont zaproponował czytelnikom zebrane w gruby tom cztery historie z udziałem emerytowanego pułkownika MI5. Były to odcinki „Kidnaping”, „Czas przeszły złożony”, „Uszkodzona pamięć” i „Ostatni film”. I chyba się przyjęły, skoro dostajemy tom drugi z następnymi czterema historiami. Na drugą publikację znów składają się tomy „Matoutou-falaise”, „Klan McGregorów”, „Śmiertelny sezon” oraz „Pocałunek Kobry”.
Miód na serce. „Clifton” podbił bowiem moje serce. Seria to kwintesencja brytyjskości. Z Nawiązaniami do Jamesa Bonda, popijanymi herbatkami, flegmą i elegancją. Bohater jest typowym Anglikiem. A rozwijając? Jak mówi jedna z jego przeciwniczek to „Clifton Harold Wilbeforce. Kawaler. Mieszka w Puddington ze starą gosposią, Pamelą Alice Partridge. Kocha koty i stare samochody. Detektyw amator, czasem pomaga MI5 i MI6.” Dodać można jeszcze, że to gamoń. Gamoń z klasą zapatrzony w piękne dziewczyny. Zagadki rozwiązuje od 15 roku życia. Pierwszą z nich było rozwikłanie tajemnicy zniknięcia kwestionariusza egzaminacyjnego. Dziś ma na głowie sprawy cięższego kalibru. Jak handel uranem między wschodem a zachodem, kradzież klejnotów ze szkockiej rezydencji czy seria zabójstw. Za ostatnie ze śledztw otrzymuje nawet tytuł „Sir”. Sir Clifton Harold Wilbeforce w Służbie JEJ Królewskiej Mości. To brzmi dumnie!
„Clifton” rysowany jest prostą, klarowną kreską. Również w kolorowaniu nie ma żadnych wariacji. Taka jest klasyka europejskiego komiksu i nie ma co się z nią nie zgadzać. Tak jest i tak ma być. „Clifton” bez swej staroświeckości nie byłby tym „Cliftonem”, którego pokochali czytelnicy z Belgii czy Francji. „Cliftonem”, którego – na szczęście – dziś możemy poznawać i my.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.