Wszystko zaczęło się w 1994 roku, kiedy to zaprezentowali album „Kość Magohamotha” otwierający ośmioczęściową serię „Lanfeust z Troy”. Christophe Arleston (scenariusz) i Didier Tarquin (rysunki) rozpoczęli nim wieloletnią wyprawę do świata pełnego magii.
W 2001 roku wysłali swego bohatera w kosmos, gdzie bawił przez osiem kojonych albumów. Później byli jeszcze „Zdobywcy Troy” oraz Trolle z Troy”. Wreszcie w 2009 roku rozpoczęli dziesięciotomowy cykl „Odyseja Lanfeusta”. Jej pięć pierwszych tomów – „Zagadka Or Azuru część 1”, „Zagadka Or Azuru część 2”, „Ucieczka z Eckmulu”, „Wielki wyścig” oraz „Na mieliźnie” - ukazuje się właśnie w jednym grubym tomie. Drugi – z pięcioma następnymi częściami – w przygotowaniu.
Doprawdy nie wiem w czym tkwi fenomen tego cyklu. Nie jest rewolucyjny pod względem scenariusza. Nie jest także przełomowy jeśli chodzi o rysunki. Ot, zachodnioeuropejska jakość na poziomie… Jednak fakt faktem, że historia Lanfeusta z Troy rozwijana i rozbudowywana o kolejne serie to jedna z najpopularniejszych serii rynku frankofońskiego. I kura znosząca złote jaja.
„Odyseja Lanfeusta” zaczyna się banalnie. Nasz bohater wraz z towarzyszem przygody trollem Hebiusem wracają po latach na stare śmieci. Lanfeust trafia do Akademii Eckmulu. Los kudłatego przyjaciela jest mniej wesoły. Zaczarowany troll dostaje bowiem propozycję nie do odrzucenia, by pomagać w wyciąganiu statków do suchych doków. I nie wiadomo jak długo trwałaby ta nuda gdyby nie przybysz z krainy Or Azuru. Lanfeustowi nie trzeba dwa razy powtarzać. Przygoda to przygoda! Trwa w czterech kolejnych odcinkach serii.
Po lekturze pierwszych pięciu odsłon „Odysei…” trudno mi się do czegoś przyczepić. Jak na przygodowy komiks rozrywkowy wszystko „siedzi” w nim na swoim miejscu. Mamy zawiązanej akcji, mamy powolne rozkręcanie. Ale takie, które nie nudzi, lecz pozwala śledzić ją odpowiednim rytmie. Mamy też świetne grafiki, choć akurat o to można być w przypadku Tarquina spokojnym.
Napisałem, że Lanfeust to „ot, zachodnioeuropejska jakość na poziomie”. Brzmi to niezbyt pochlebnie. Jakbym z sukcesu robił sobie żarty. Nie robię. Muszę docenić to, co zrobili dla komiksu i Arleston, i Tarquin. Wykreowanie spójnego świata, w którym są już kilka dekad wymaga kreatywności. Trudno bowiem odcinać kupony od czegoś, co byłoby złe i słabe. I można by było sobie tylko życzyć, żeby móc tak napisać o jakiejś polskiej serii. Wykreowanej współcześnie z takim rozmachem jak opowieści z krainy Troy… Marzenie?
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.