LICZĄ SIĘ TYLKO LICZBY
Sięgając po pierwszy tom „Plundrera”, nie miałem najmniejszego pojęcia, o czym będzie ta seria. Nie patrzyłem nawet jaki gatunek reprezentuje. Spodobała mi się jej szata graficzna, resztę uznałem, że poznam w trakcie lektury. I byłem pozytywnie zaskoczony, bo w moje ręce trafiła manga z ulubionego gatunku – a dokładniej kolejny dobry shounen. Shounen dynamiczny, zabawny, z nutą łagodnej erotyki i osadzony w realiach fantasy. Dodawać nic więcej nie muszę: podobało się i z chęcią sięgnę po kolejne tomy.
Ale najpierw kilka słów o fabul-e. A zatem mamy świat, w którym liczą się tylko, nomen omen, liczby. Każdy jego mieszkaniec posiada na swoim ciele licznik, który pokazuje jego życiowe osiągnięcia. Osoba z wyższym wynikiem, może rozkazywać tym, którzy są od niej słabsi. Ci zaś, których wynik spadnie do zera, zostaną pochłonięci przez ziemię. Czy czeka ich tam śmierć, czy, jak twierdzą niektórzy, może coś o wiele gorszego, nie wiadomo.
Właśnie taki los spotkał matkę dziewczynki o imieniu Hina. Przed śmiercią kobieta powierzyła jej zadanie odnalezienia legendarnego Czerwonego Barona, bohatera Wojny Porzuconych. Teraz, w roku 305 kalendarza alcjańskigo, nastoletnia już Hina przybywa do jednego z krajów w jego poszukiwaniu. Nieświadoma jak wygląda życie w takim miejscu, wikła się w wydarzenia, które mogą ją przerosnąć…
Shounen to mangi przeznaczone dla nastoletnich chłopców. Kto zna „Dragona Balla” (a ktoś nie zna? nie widzę) ten doskonale orientuje się, co i jak. Mamy bohatera wybrańca, mamy jakiegoś mistrza, ładne dziewczyny, dużo walk, sporo majteczkowych scen, kolejne walki, sympatycznych bohaterów, jeszcze jakieś walki, potężni wrogowie i trochę walk na koniec, żeby można było potem się zrelaksować. Owszem, nie wszystkie shouneny mają to w sobie, czasem jeden z elementów zamieniony zostaje na inny, czasem wyeliminowany, ale „Plunderer” akurat może pochwalić się wszystkim powyższym. Co prawda sam pomysł na świat nie jest zbyt oryginalny (lektura tomiku zbiegła się u mnie z lekturą „Słonecznej loterii” Philipa K. Dicka i trudno mi nie zauważyć pewnych zbieżności, choć raczej powierzchownych) i czasem trochę kuleje, ale nie o to przecież tu chodzi.
A o co? O zabawę. Dobrą, dynamiczna rozrywkę i właśnie to dostają czytelnicy. Jest się w co wciągnąć, bo starcia bywają niebezpieczne, jest też przy czym się pośmiać (tradycyjny dragonballowy wytrysk krwi z nosa na widok majteczek), jest też komu kibicować, a i pewna, całkiem spora zresztą, doza tajemniczości też się znalazła, więc jest coś, co popycha akcję do przodu i podsyca naszą ciekawość. Ale omawiając całość, nie można też zapomnieć o znakomitej szacie graficznej. Rzecz, jak na shounen przystało, jest prosta, ale mnóstwo tu także detali, realizmu, świetnie oddanych scen walki i znakomitego użycia rastrów, dzięki którym opowieść nabiera mroku.
Wszystko to składa się na naprawdę interesującą rozrywkę, wartą polecenia miłośnikom gatunku. Jest lekko, bywa krwawo, ale zabawa jest naprawdę udana, momentami urocza, a czasem atakująca mocnym akcentem. Ciekaw jestem co z tego dalej wyniknie.
|
autor recenzji:
wkp
20.03.2019, 07:12 |