W KRAINIE ISLAMU
To już drugie wydanie komiksu „Habibi”. Wielkiej cegły, która wygląda jak arabska księga. Wykaligrafowana, dopieszczona do ostatniego szczegółu. „Habibi” to komiks Craiga Thompsona, który od pewnego czasu był niedostępny na rynku. Jego wznowienie było więc kwestią czasu, zważywszy że Thompson cieszy się u nas sporą popularnością.
>Kwadrat jest samoistny ale oddycha niczym płuca. Wdech. Wydech. Czteroramienna gwiazda kurczy się w introspekcję. Forma o kształcie krzyża symbolizuje ofiarę. Ośmioramienna gwiazda rozwija się. Nazywana jest oddechem litościwego, na pamiątkę chwili, w której Allach tchnął ducha w nasze ciała. Kiedy kwadrat sięga we wszystkie strony, uformowanych zostaje osiem kolejnych kwadratów. Kiedy ostatnia litera w magicznych kwadratach HAA’ sięga, by połączyć się z pierwszą literą BAA’, utworzone zostaje – znaczące MIŁOŚĆ – słowo HUBB. „Habib” znaczy „Ukochany”. Połączone z dzierżawczym „Mój” wymawia się „Habibi”.<
„Habibi”, czyli „Mój ukochany”. Tytuł zdradza chyba wszystko. „Habibi” to historia Dodoli i Zama. „Przyszywanego” rodzeństwa - uciekinierów z targu niewolników, którzy próbują wyjść na prostą w dalekiej Wanatolii. Kiedy się spotykają, Dodola ma 12 lat, Zam zaledwie trzy. Po latach spędzonych wspólnie na statku wbitym gdzieś w piaski pustyni ich ścieżki rozchodzą się. Zam nie chce dłużej patrzeć, jak jego siostra zdobywa pożywienie swoim ciałem. W efekcie ona trafia do haremu, on do domu dla eunuchów. Każde zatraca się w swoich wewnętrznych światach - Dodola nosi w sobie Radżaba - następcę tronu. Próbuje odnaleźć się w nowym świecie. Z drugiej strony jednak czuje, że to nie jej świat. Zam z kolei coraz bardziej traci nadzieję na odnalezienie starszej siostry. Dalej sobą sterować, stając się marionetką. Ale marionetką, która gdzieś w zakątkach pamięta jeszcze o latach spędzonych na pustyni razem z Dodolą. O czasach „rozbitków”, którzy byli trochę jak na Arce Noego dryfującej przez morze pustyni w poszukiwaniu lepszego jutra. To lepsze jutro następuje. Choć nie jest tym, o czym marzyłaby Dodola... Pragnie dziecka, której Zam nie jest w stanie jej dać.
Historia rozbitków niemal non stop przeplatana jest przypowieściami. Powrotna wędrówka Dodoli do Zama przypomina proroczą wędrówkę przez niebiosa - niebo zachłanności, anioła śmierci, demonów i anioła stróża, nauki, złota... Na kartach komiksu pojawiają się też opowieści o Dłoni Fatimy, szukającym mądrości Mojżeszu, o królu Salomonie, rybaku, który wyłowił lampę z dżinem. Pojawia się Noe - w tym przypadku wyławiający naszych bohaterów z morza ścieków. Dobry wąż wskazujący źródło z wodą... Postacią jednej z przypowieści staje się nawet Dodola, która zamienia dzban wody w złoto. Thompson tym samym próbuje przybliżać islam. Przybliżać religię, która dziś kojarzy się z bojówkami terrorystycznymi. Ale nie zajmuje wobec niego jednoznacznego stanowiska. Widać, że z jednej strony jest zafascynowany kulturą, sztuką islamskiego świata. Z drugiej pokazuje jednak, że kobiety traktowane są tu przedmiotowo, że nie mają pełni praw.
Thompson przed stworzeniem „Habibi” odrobił orientalną lekcję. „Wszedł” w świat Koranu, w świat proroków i przypowieści. Widać też, że mnóstwo czasu spędził na poznawaniu architektury. Znajduje to odzwierciedlenie w sposobie, w jakim wyrysowuje mnóstwo pałacowych detali – te wszystkie misterne zdobienia jakże charakterystyczne dla orientu. Ale równie realistycznie oddaje klimat bazarów, targów oraz slumsów. „Dziennik podróżny” – czyli jedno z poprzednich wydawnictw Thompsona – nie był przypadkiem (był to komiks-szkicownik z jego wyprawy do północnej Afryki). Doświadczenia – obrazy, klimaty - z tamtego wyjazdu znalazły swoje miejsce na komiksowych planszach. Plansze… To jeszcze inna bajka. Trzeba przyznać, że zachwycają kompozycją. Tym, że są stylizowane na arabskie księgi. Dzieje się tak za sprawą ornamentów, którymi Thompson wypełnia poszczególne strony. Też za sprawą zabaw z kaligrafią, wyjaśnianiem zasad pisania znaków. W ogóle całe wydawnictwo wygląda jak książka przywieziona z Bliskiego Wschodu (choć wydanie drugie dostajemy w miękkiej okładce; pierwsze miało twardą oprawę i tłoczenia oraz złocenia).
„Habibi” to dobre czytadło. Obraca się wokół potrzeby spokoju, potrzeby miłości, bycia z drugą osobą. Jest to jednak - w przeciwieństwie do głośnego „Blankets” - historia w całości przez Thompsona wymyślona. Wyreżyserowana od początku do końca. Dlatego też trudno w nią uwierzyć. Co nie znaczy, że jest to historia niegodna poznania. Przeciwnie. Thompson na tych ponad 650 stronach tworzy wielką, bazującą na islamie oraz kulturze arabskiej historię jakiej w komiksie jeszcze nie było. Poświęcił jej mnóstwo czasu. Czy było warto? Tu z kolei ja nie mam jednoznacznego stanowiska. Wiem, że komiks okrzyknięty został wydarzeniem, ale dla mnie to po prostu zgrabnie opowiedziana opowieść. Taka jeszcze jedna „baśń z 1001 nocy”. Bardziej jednak niż ten komiks w pamięć zapadło mi „Blankets” (o nim wkrótce; komiks też doczekał wznowienia). Fabularnie, bo graficznie w „Habibi” Thompson wzniósł się na wyżyny swoich możliwości.
|
autor recenzji:
Mamoń
07.03.2019, 13:22 |