|   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
Wielkie Archiwum Komiksu

RECENZJA WYBRANEJ POZYCJI

270
Teenage Mutant Ninja Turtles - Bodycount [2019]
Nie masz tej pozycji?!
KUP JĄ W
KOMIKSIARNIA
za 49,5 zł!
tytuł:
Teenage Mutant Ninja Turtles - Bodycount
rodzaj pozycji:
scenariusz:
rysunki:
format wydania:
178 x 269 mm
rodzaj papieru:
kredowy
rodzaj oprawy:
twarda
rodzaj druku:
kolor
liczba stron:
112
wydawca polski / rok wydania:
wydawca oryginału:
cena:
55,00 zł
podziel się recenzją:
recenzje do pozycji [2]:
RAFAEL. OSTATNI NINJA

„Zróbmy najdłuższą strzelaninę w historii komiksu!” – tak Kevin Eastman wspomina rozmowę z Simonem Bisleyem, w trakcie której debatowali o wspólnym komiksie. Jak wymyślili, zrobili. I tak powstał „Bodycount”. Była to połowa lat 90. XX wieku. Polski czytelnik ma okazję poznać tę historię dopiero w roku 2019. Nie szkodzi. Przecież każdy zna „Wojownicze żółwie ninja”, czyli opus magnum Eastmana. Zna cztery zmutowane zwierzaki, które – przybrane w imiona mistrzów renesansu – zwalczają zło Nowego Jorku. Każdy zna Leonarda, Donatella, Rafaela i Michelangelo.

Ale nie w takiej wersji, jaką serwuje nam Bisley!

Bisley to oryginał jakich mało. W latach 90. XX wieku dał się poznać polskiemu czytelnikowi jako twórca najbardziej szalonych komiksów, jakie były dostępne w ofercie wydawnictwa TM-Semic. W ofercie edytora królowali superbohaterowie – „Batman”, „Spiderman”, „X-men”. Ale w morzu średniej jakości produkcji były też perełki. Właśnie tworzone m.in. przez Bisleya. Jedną z nich był „Batman. Sąd nad Gotham”. Inną „Lobo. Ostatni Czarnian”. „Bodycount” to ta sama klasa. To komiks, w którym na planszach wydarzyć może się wszystko. Nawet, jeśli pojawia się na nich TYLKO jeden z żółwi – Rafael.

Eastman swoim krótkim stwierdzeniem świetnie oddał ducha ich wspólnego dzieł(k)a. To naprawdę komiks, który może stawać w szranki o tytuł „najdłuższej strzelaniny w historii”. Trup się ścieli na prawo i lewo, flaki wylewają z ciał a naboje latają ponad głowami wszystkich. Ale, ale. W tym szaleństwie jest fabuła! Jest powód, który doprowadza do strzelaniny, jest jej piękne rozwiniecie i… Zakończenie. Jak w porządnej antycznej sztuce. Z tym, że w „Bodycount” bohaterowie nie giną, jak w tragediach greckich. Giną ci źli. Eastman – choć w posłowiu przyznaje, że dostrzega błędy w kompozycji scenariusza – udanie skleił całość w niezobowiązujące czytadło. W sumie jedno, co można mu zarzucić, to nieoczekiwany przeskok po kilku pierwszych planszach z Nowego Jorku do Hongkongu; dopiero później wychodzi na jaw czemu retrospektywa ta ma służyć. Reszta? Trzyma fason.

Zresztą nie o fabułę w tym komiksie chodzi. Naprawdę. Jak w przypadku innych komiksów z ilustracjami Bisleya mam wrażenie, że fabuła jest pretekstem, by mógł on pokazać w pełni swój kunszt. By miał ubaw w wymyślaniu i umieszczaniu na planszach kolejnych kreatur. W rysowaniu trupów, wybuchów, nawalanek i wpisaniu dopiero później w plansze głównych bohaterów. To też okazja, żeby sobie „posimonizował”, czyli poumieszczał na planszach rzeczy, które służą… W sumie nie wiadomo czemu. Pies? Małpa? Sobowtór mistrza Yody? Po co? Po to! To właśnie Bisley.

„Bodycount” nie jest komiksem dla miłośników klasycznych żółwi ninja. Tych znanych z kreskówki i z komiksu (niezależnie czy tego będącego nawiązaniem do animacji, czy z mroczniejszej czarno-białej wersji). To komiks dla fanów Bisleya. Żółwi w nich tyle, co kot napłakał. Za to Bisleya! Ho! Ho!
autor recenzji:
Mamoń
04.05.2019, 17:45
WIELKA DRAKA W ŻÓŁWIEJ DZIELNICY

Kultowy tytuł, kultowi bohaterowie, kultowy scenarzysta i bodajże najbardziej kultowy w naszym kraju rysownik. To albo mogło się udać genialnie, albo skończyć totalną porażką. Na szczęście „Bodycount” nie zawodzi. Nieważne, że takie drobiazgi jak głębia, ambicja i przesłanie nie mają tu racji bytu, bohaterowie są skrojeni według wzorca tak prostego, jakby w ogóle go nie było, a fabuła nie istnieje. Dzieło Eastmana i Bisleya to taki smakowity mix kina akcji prosto z Hongkongu z komediami sensacyjnymi z lat 80., który połyka się dosłownie na raz. Najlepiej zagryzając pizzą.

Ktoś dostaje po gębie. Jakaś kobieta ścigana jest przez tych złych, z gościem o metalowych rękach na czele. Dużo biegania, dużo lejącej się krwi, jeszcze więcej strzelania… O co tu k… chodzi? Spokojnie, spróbujmy to ogarnąć.
A zatem Casey wdaje się w kulturalną dyskusję o polityce z równie kulturalnym klientem baru. Po zdemolowaniu lokalu, z obitą gębą ląduje na chodniku a los chce, że już wkrótce spotyka biedną kobietę w opałach. Jak na femme fatale przystało, owa niewiasta o imieniu Midnight, wmieszała się w nie lada kłopoty. Pracowała dla mafii, nie robiła nic złego, ale w wyniku zbiegu okoliczności wydano na nią wyrok śmierci. Za Midnight podążą on, Johnny Woo Woo i jego banda zbirów. Gdy Casey trafia w sam środek strzelaniny i wraz z pomocą Raphaela ratuje kobietę, ma nadzieję, że to już koniec. Niestety, Midnight potrzebuje pomocy by dotrzeć do azylu, a że kobiecie takiej jak ona, trudno jest odmówić, chłopaki mieszają się w szalone wydarzenia, które mogą ich kosztować życie…

Pomysł „Bodycount” zrodził się, kiedy współtwórca „Żółwi Ninja” Kevin Eastman i legendarny rysownik „Lobo” Simon Bisley zaczęli rozmawiać nad stworzeniem wspólnego komiksu. Ten pierwszy chciał zrobić jedną wielką strzelaninę w stylu filmów Johna Woo, ten drugi się zgodził, ale bardziej po swojemu podchodząc do tematu. W konsekwencji powstała ta historia, która wygląda jak skrzyżowanie „Wielkiej draki w chińskiej dzielnicy” z „Terminatorem”, „Robocopem” i „Zabójczą bronią”. Chyba lepiej nie da się tego ująć. Akcja pędzi na złamanie karku, spluwy plują ogniem, trupy padają wokoło, twardzi faceci walczą z twardą kobietą, zmutowany żółw wymachuje bronią, erotyki też nie brak, a humor przeplata się tu z makabrą.

I jest znakomicie. Bezmyślnie, czasem bez większego sensu, ale jakże uroczo. Każdy miłośnik popkultury lat 80. będzie bardziej niż zadowolony, bo jest tu wszystko to, czego oczekuje od podobnych dzieł: niczym nieskrępowana rozrywka ze świetnym klimatem. Do tego rewelacyjnie zilustrowana, w sposób brudny, szalony, mający gdzieś spójność czy zasady rysunku, ale z wielkim talentem, wyczuciem i siłą, która przemawia do wyobraźni.

Całość robi duże, jak najbardziej pozytywne wrażenie. Nie jest to co prawda komiks dla każdego, to wręcz rzecz bardzo specyficzna, ale warta poznania. „Żółwie Ninja” to w końcu kawał historii popkultury, swoisty fenomen z czasów dzieciństwa ludzi z mojego pokolenia i można ich nie lubić, można nie trawić, ale znać wypada. Mam więc nadzieję, że Non Stop Comics nie poprzestanie na tym – świetnie swoją droga wydanym – albumie i jeszcze będziemy mogli poczytać przygody zmutowanych żółwi.
autor recenzji:
wkp
27.03.2019, 07:07

RECENZENCI

BroosLi
[7]
Charles Monroe
[17]
Chudi_X
[3]
Dariusz Cybulski
[442]
Edward Weaver
[2]
Joan_Johnson
[1]
Mamoń
[1091]
McAgnes
[1]
Modli
[1]
MonimePL
[146]
Percival
[2]
Ronin
[3]
Warlock
[4]
wkp
[2379]
KOMIKSY, MANGI, CZASOPISMA, KSIĄŻKI, ARTBOOKI, FIGURKI, GADŻETY I INNE
Komiksiarnia
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Przypominamy, iż do czasu uzupełnienia bazy danych nowej wersji strony informacje o starszych pozycjach znajdziecie na łamach poprzedniej wersji witryny:
Old WAK!
Copyright © 1997-2024 WAK - Wielkie Archiwum Komiksu | Strona działa od 21 lipca 1997 | Idea, gfx & code: Warlock | Stan odwiedzin: 5044325
Copyright © 1997-2024 WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
Start witryny: 21 lipca 1997 | Idea, gfx & code: Warlock
Stan odwiedzin: 5044325