ŻYWOT TŁUMACZA POCZCIWEGO
Myślicie sobie pewnie, że praca tłumacza to nic skomplikowanego. No bo cóż skomplikowanego może być w przekładaniu tekstu z jednego języka na drugi? Cóż skomplikowanego jest później we wklepywaniu literek na klawiaturze laptopa? Nic bardziej mylnego. To niezła harówka. W dodatku mało płatna. Opowiada o niej album „W głowie tłumaczy”.
Żeby nikogo nie pominąć, miejmy to już za sobą. Scenariusz: Tomasz Pindel. Rysunki (w kolejności pojawiania się ich plansz): Daniel Chmielewski, Robert Sienicki, Fanny Vaucher, Jacek Świdziński i Berenika Kołomycka. Przyczynek do tworzenia: 4. edycja Gdańskich Spotkań Literackich poświęcona sztuce przekładu. Sztuce? Dokładnie. Komiksem „W głowie tłumaczy” autorzy ucinają wszelkie spekulacje. Przekład to sztuka. Tak samo jak sztuką jest komiks (do czego – na szczęście – nie trzeba już nikogo przekonywać; dziś nikt nie zadaje o to pytań, co było standardem w latach 90. XX wieku). Komiks to sztuka i tłumaczenie to też sztuka.
Ale tumaczenie to też niezła gimnastyka. Po pierwsze, gimnastyka językowa. Po drugie, emocjonalna. Po trzecie, międzydyscyplinarna. Po czwarte wreszcie życiowa. Każdy z języków ma przecież swoje osobliwości. Ma swoje powiedzonka, skojarzenia charakterystyczne tylko dla danej kultury. Każdy z tekstów niesie emocje. Czym innym jest tłumaczenie zwykłego tekstu popularnego, ale czym innym już tekstu wiersza czy pieśni. To zadaniem tłumacza jest takie nagimnastykowanie się, by oddać emocje, uczucia, stan ducha twórcy oryginału. To od jego inwencji i kreatywności zależy jak dzieło odbiorą czytelnicy w innych państwach. Tłumacz nie musi oddać wszystkiego „jeden do jednego”, ale może posiłkować się kulturowymi analogiami. Musi być tłumacz też gimnastykiem przeskakującym z działki do działki. Jak trzeba, musi obeznać się w prawie, wojskowości, sporcie czy medycynie. Efekt ich pracy to nie tylko książki.
Tłumacze tak naprawdę obecni są wszędzie. Spotkania dyplomatyczne? Są często tuż obok głów państw. Posiedzenia międzynarodowe? Są gdzieś w niewidocznym miejscu, skąd tłumaczą symultanicznie. Wszędzie są też tłumaczenia. W telefonach, grach komputerowych, filmach na dvd, gazetach… Nie ma ich tylko w rysunkowych instrukcjach obsługi skandynawskiej sieci z meblami. Z kolei tłumacze byli zawsze. W komiksie mamy wspomnienie pierwszych kłótni językowych a także pierwszych tłumaczy. Mamy biblijną Wieżę Babel, mamy prehistoryczne postaci (a’la „Jaskiniowcy” ze znanej kreskówki), ludy antyczne czy Hiszpanów Hernana Corteza podbijających Amerykę. Wszędzie tam i wtedy byli obecni tłumacze.
Musi w końcu tłumacz nagimnastykować się życiowo. Z tłumaczeń mało kto się utrzymuje. To wymagająca robota, ale wynagradzana żałośnie. To robota na śmieciówkach, w dodatku często nieopłacanych w terminie przez zleceniodawcę. Musi się tłumacz nagimnastykować umieszczony gdzieś w środku długiego łańcucha „pokarmowego”. Są w nim autor, wydawca oryginału, agent autora, wydawca zainteresowany przekładem, tłumacz, redaktor, składacz, drukarz, księgarz… I każdy musi zarobić. Tłumaczenie to robota niewdzięczna, ale… Taka, która wciąga. To robota, w której trzeba być tak naprawdę całym działem kreatywnym z niejednej korporacji.
I właśnie tłumaczom i tłumaczeniom poświęcony jest komiks jaki napisał Tomasz Pindel. Spodziewałem się, że będzie to zbiorek pięciu krótkich historii narysowanych przez piątkę utalentowanych rysowników. Przyjemnym zaskoczeniem jest fakt, że to jeden, długi komiks. Zaczyna Daniel Chmielewski (rysownik świetnie przyjętego albumu „Ja, Nina Szubur” na podstawie prozy Olgi Tokarczuk). Jego realistyczna kreska osadza komiks jako obyczajówkę. Jej bohaterką jest trudniąca się właśnie tłumaczeniami Paulina dzieląca się z czytelnikiem swoimi rozterkami, uwagami, spostrzeżeniami i doświadczeniami. W podobnym stylu utrzymane są plansze Bereniki Kołomyckiej (autorka fenomenalnej serii dla dzieci „Malutki lisek i wielki dzik”) oraz Fanny Vaucher (autorka „Polskich pigułek”). Kontrastują z nimi bardziej „odjechane” fragmenty dwóch pozostałych rysowników. Robert Sienicki (dziś para się głównie liternictwem i składem; przed laty dał się poznać jako współtwórca komiksu „Scientia Occulta”) w humorystyczny sposób ukazuje dzieje tłumaczeń. Z kolei Jacek Świdziński (m.in. „Wielka ucieczka z ogródków działkowych” i „Powstanie. Film narodowy”) w minimalistycznej formie pokazuje cóż dzieje się w mózgu tłumacza w trakcie procesu tworzenia przekładu. A dzieje!
Nie chcę wyróżniać nikogo z autorów. Każdy naprawdę doskonale odrobił swoje zadanie. Tak scenarzysta, jak i rysownicy. Efektem ich współpracy jest ważny komiks. Oby tylko nie przeszedł niezauważony. Pamiętajcie o nim przeglądając oferty wydawców.
No i pamiętajcie o tłumaczach
|
autor recenzji:
Mamoń
05.05.2019, 16:26 |
LOST IN TRANSLATION
Tłumacz, człowiek jakże często zapomniany, tkwiący gdzieś na obrzeżach procesu twórczego. Rzadko zwraca się na niego uwagę, bo kiedy sięgamy po książkę czy komiks, wybieramy je ze względu na autora, opis czy przynależność do konkretnej serii. A przecież bez osoby odpowiedzialnej za przekład skazani bylibyśmy na obcowanie z oryginałem – co ma swoje dobre strony, pod warunkiem że zna się język. Jak jednak wygląda praca tłumacza? Na to pytanie stara się nam odpowiedzieć album W głowie tłumaczy, ciekawa publikacja, która odsłania przed nami nie tylko kulisy tego zawodu, ale także i jego bogatą historię, od zamierzchłych czasów do chwili obecnej.
|
autor recenzji:
wkp
04.05.2019, 09:45 |