FAMILIADA
A gdyby farma, na której poznaliśmy legendarnych bohaterów w ogóle nie istniała? Gdyby była tylko wytworem Dragonfly i pułkownika Weirda? Gdyby Abraham Slam, Golden Gail i Barbalien byli „karmieni” jedynie sytuacjami, które czytelnikom przedstawił scenarzysta Jeff Lemire, rysownik Dean Ormston i kolorysta Dave Stewart? Jesteście Państwo zaskoczeni? Ja nie. W komiksach Jeffa Lemire – tych z nurtu superbohaterskiego – nie można być niczego pewnym.
Przez dwa tomy serii „Czarny Młot” – były to albumy „Tajna geneza” oraz „Wydarzenie” – Lemire karmił nas swoimi historiami o zagadkowej farmie, gdzie nagle - nie wiedzieć jakim w ogóle cudem - znaleźli się dawni superbohaterowie ze Spiral City. Fabułę przełamał w trzecim tomie serii. W czwartym kontynuuje ten wątek. Choć podział to nieco sztuczny. Razem tworzą podzieloną na dwanaście rozdziałów historię pod wspólnym tytułem „Era zagłady”. Na jej początku niby już coś miało się wyjaśnić. Niby Lucy Weber - córka legendarnego Czarnego Młota, która przejęła moce ojca - miała już zdradzić czym tak naprawdę jest farma. Ale nagle… znika. Znajduje się w piekle. Później skacze przez kilka światów i wraca, ale nie na farmę, lecz do bohaterów znajdujących się w… kosmicznej rakiecie. W takim punkcie Jeff Lemire pozostawił nas w pierwszej części „Ery zagłady”. Teraz kontynuuje zamieszanie, które dotyczy bohaterów.
Tom drugi otwierają dwa rozdziały narysowane przez Richa Tommaso. To rozterki Weirda, który trafia do świata bohaterów porzuconych serii komiksowych. Są one niczym innym aniżeli zabawą z formułą komiksową, gdzie o przyszłości decydują wyniki sprzedaży, a elementem na ich poprawienie może stać się popularne nazwisko. Lemire to dziś nazwisko z czołówki twórców z Ameryki Północnej. Sukces „Czarny Młot” ma więc zapewniony. Ot, miły to przerywnik, narysowany oldskulową, baśniową kreską (superświnia Ham Sandwich, superkrólik Barbali-Bunny i supergęś Golden Goose do czegoś zobowiązują). Więcej dzieje się w pięciu kolejnych rozdziałach, w których piórka do rysowania przejmuje na powrót Dean Ormston, a Lemire próbuje prostować to, co namieszał. Na powrót osadza w rolach poszczególnych bohaterów, którzy – po utracie pamięci – zaczynają żyć na nowo. Już na Ziemi. Do chwili, gdy na horyzoncie nie pojawia się zagrażający światu antybóg. Potężna istota, którą można zmylić tylko w jeden sposób. Bohaterowie muszą umrzeć. A przynajmniej zniknąć ze naszego świata… Myślicie o farmie? Ciepło, ale nie gorąco.
Seria „Czarny Młot” okazała się być na tyle dobrze przyjęta przez czytelników, że Lemire musiał dopisywać do niej cykle poboczne. Cztery z ich ukazały się już też w Polsce – to „Sherlock Frankenstein i Legion Zła”, „Doktor Star i Królestwo Straconej Przeszłości”, „Era Kwantowa” oraz „Czarny Młot’45”. Dwie kolejne – „Czarny Młot/Liga Sprawiedliwości: Młot Sprawiedliwości” oraz „Skulldigger i Skeleton Boy” jeszcze przed nami. Zastanawia mnie tylko, czy są w stanie jeszcze coś dodać do tej historii, która wydaje się być już zamkniętą. Słowem – czy jest sens, by Lemire dalej się rozdrabniał w tym świecie, a nie tworzył kolejne rzeczy naprawdę genialne – że wspomnę wydane ostatnimi czasy w Polsce autorską opowieść „Twardziel” tom „Moon Knight”, gdzie superbohatera ze stajni Marvela rozłożył niczym psychoanalityk pacjenta na swej kozetce.
Andrzej Kłopotowski
|
autor recenzji:
Mamoń
15.07.2020, 22:49 |