PODRÓŻ PRZEZ KOMOS TRWA
"Kajtek i Koko w kosmosie" to nie tylko najdłuższy polski komiks (historia ta pierwotnie drukowana przez cztery lata na łamach „Wieczoru Wybrzeża” zamknęła się na niemal 1300 paskach komiksowych), ale też i jedno z najlepszych, jakie stworzyli rodzimi autorzy. Przez lata wznawiano mniej lub bardziej pełne edycje całości, w latach 1991 - 1992 próbowano wypuścić nawet kolorową wersję, ale skończyło się na trzech z dwunastu planowanych zeszytach. Na szczęście nieco ponad rok temu Egmont podjął się właśnie wydania całości w kolorze, tym razem w siedmiu częściach. Pierwsze trzy części ukazały się stosunkowo szybko, ale oczekiwanie na czwartą przedłużało się coraz bardziej, aż zacząłem się bać, że na tym będzie koniec. Ale teraz mamy wreszcie kolejną odsłonę serii i jak zwykle jest się z czego cieszyć. Bo "Kajtek i Koko w kosmosie", jak wszystkie dzieła Janusza Christy, to rzecz, którą znać wypada, ale przede wszystkim warto. Absolutny klasyk, który nieprzerwanie zachwyca od tylu dekad i nie ma znaczenia, w jakim wieku jest odbiorca
Szalona podróż przez kosmos trwa. Po ostatnich przygodach dzielny Kajtek i leniwy tchórz Koko trafiają na planetę automatów. Co ich tam czeka? Przygody, niebezpieczeństwa i wiele więcej! A w tle rozpali się iskra miłości!
Jaki jest „Kajtek i Koko w kosmosie” wie każdy, kto miał w swoich rękach choć jeden komiks Christy. Kiedy powstawał, był zwieńczeniem przygód tytułowych bohaterów, a zatem autor dołożył wszelkich starań, by było to dzieło jak najlepsze. Zresztą fani nie pozwolili mu na nic innego. Rzecz w końcu podobała się tak bardzo, że nawet kiedy Christa chciał zakończyć całość, czytelnicy nie dawali mu na to szansy, żądając dalszych epizodów. Nic w tym jednak dziwnego, historia oparta została na sprawdzonym pomyśle, wtedy jeszcze dostatecznie świeżym, by nie raził wtórnością, pobudzała wyobraźnię i dostarczała niesamowitych wrażeń. I nadal to robi, choć minęło już ponad pół wieku od powstania całości. Wizje Christy, choć oldschoolowe - a może także dzięki temu - intrygują bogactwem wyobraźni. Jest też w tym dziecięca fascynacja nieznanym, jest sentyment - dla starszych - i ponadczasowa przygada dwóch przyjaciół - dla młodszych odbiorców. A wszystko to znakomicie, klasycznie zilustrowane.
Bo nie ma się co oszukiwać, ilustracje są tu równie dobre (jeśli momentami nie lepsze, ale to już każdy osądzić musi sam) co scenariusz. Kreska jest klasyczna, doskonała w swej cartoonwosci, pełna detali i przepychu widocznego w gęsto zarysowanych kadrach i uzupełniona o z szacunkiem dobrany kolor. Jedynie zmiana układu z pasków na strony, która wymusiła uzupełnienie braków na kadrach, rzuca czasem się w oczy, ale i to jedynie nieznacznie. Do tego mamy świetne wydanie i szansę, by w końcu w całości poznać „Kajtka i Koka w kosmosie”. A poznawać jest co, bo to kwintesencja tego, co można określić mianem klasyki rodzimego komiksu. Jest tu wszystko to, za co kochamy dzieła Christy i wszelkich innych autorów z tamtych lat. Jeśli zatem jeszcze nie znacie tej historii, jak najszybciej nadróbcie ten błąd. Nie pożałujecie.
|
autor recenzji:
wkp
29.08.2019, 06:30 |
CHRISTA W KOSMOSIE
Mamy to! Czwarty z tomów „Kajtka i Koka w kosmosie” wreszcie ujrzał światło dzienne. Trochę trzeba było na odcinek „Planeta automatów” zaczekać. Ale było warto.
Pierwotnie „Planeta automatów” zapowiadana była jeszcze na rok 2018. Później na czerwiec. Ostatecznie ukazuje się w sierpniu. Dla przypomnienia. „Kajtek i Koko w kosmosie” to najdłuższy paskowiec Janusza Christy, wydrukowany na łamach „Wieczoru Wybrzeża”. Ukazywał się od 1968 do 1972 roku. Sam Christa wspominał, że za każdym razem kiedy chciał kończyć kosmiczną przygodę, dostawał od fanów liczne listy, by tego jeszcze nie czynił. Rysował więc je, z każdym kolejnym odcinkiem wędrując po miejscach, które w czasem zaczęły przypominać nie tylko typowy kosmos, ale także średniowiecze. Można dziś rzec, że była to dla niego wprawka przed rysowaniem przygód Kajka i Kokosza – kolejną historią w „Wieczorze Wybrzeża” była już seria „Złote prosię”, w wydaniu albumowym przemianowana na „Złoty puchar”.
Fabuła? Tradycyjnie – jak to w paskowym okresie Christy – improwizowana. Rysunki? Dokładnie takie, do jakich mistrz zdążył już czytelnika przyzwyczaić. Wydanie? Też dokładnie takie, do jakiego przyzwyczaiło nas wydawnictwo Egmont Polska. Paski tradycyjnie odkurzył Arkadiusz Salamoński. Jemu też zawdzięczamy kolorystykę. W „Planecie automatów” wchodzimy bowiem w ten etap pasków, do których Christa już nie zaglądał na początku lat 90. XX wieku, kiedy szykował kolorową, (prawie)pełną, albumową edycję swego najdłuższego dzieła. Ukazały się wtedy zaledwie trzy z planowanych dwunastu albumów. Teraz będzie ich siedem, ale podwójnych (w każdym tomie dostajemy po dwa epizody.
Nowością jest nowy autor okładek. O ile na froncie mamy jeszcze rysunek Christy, tak w środku, do epizodu „Miecze i topory”, ilustrację stworzył już César Ferioli. To hiszpański twórca, związany ze stajnią Disneya, który całkiem nieźle poradził sobie z wejściem w buty naszego mistrza. Od kolejnego tomu to on ma odpowiadać za okładki poszczególnych epizodów. Oby tylko ich prezentacja nieco przyspieszyła. Chociaż z drugiej strony… Skoro na zakończenie kosmicznych przygód Kajtka i Koka czytelnicy „Wieczoru Wybrzeża” czekali przez prawie 1300 pasków, my tez możemy poczekać.
|
autor recenzji:
Mamoń
12.08.2019, 22:51 |