MY ILLEGAL HERO
Każda naprawdę popularna seria prędzej czy później musi doczekać się sequeli, prequeli, spin-offów i dodatków. Świat mangi i anime nie jest na tym polu żadnym wyjątkiem, a już w szczególności świt shounenów (spójrzcie tylko na „Dragon Balla”, który dzięki seriom „Super” czy „Super Dragon Ball Heroes” oraz dodatkom pokroju „Jaco” i „Odrodzony jako Yamcha” przeżywa swoja drugą młodość). Nic więc dziwnego, że taki hit, jak „My Hero Academia” doczekał się na naszym rynku spin-offu w postaci serii „Vigilante: My Hero Academia Illegals”. I chociaż całość, jak to w takich przypadkach bywa, na kolana tak bardzo, jak pierwowzór nie powala, to w ręce czytelników i tak trafia kawał dobrej opowieści akcji dla nastoletnich chłopców.
W świecie, gdzie niemal wszyscy mają supermoce, bycie superbohaterem jest bardzo popularnym zawodem. Nie brakuje szkół, które szkolą przyszłych herosów, ale co z tymi, którzy chcieliby bronić świata, a nie posiadają należytych kwalifikacji czy papierka, który potwierdziłby ich zdolności na tym polu? W takiej sytuacji znajduje się właśnie Koichi, który postanowił działać na własną rękę. Jako The Crawler stara się nieść ratunek potrzebującym, ale średnio mu to wychodzi. Obrona dziewczyny odzieranej z majtek przez zboczeńców to jedno, co jednak kiedy na jego drodze pojawi się potężny złol z prawdziwego zdarzenia?
Ze spin-offami tak to już bywa, że poziomu oryginały praktycznie nigdy nie osiągają. Nikt jednak tego od nich nie oczekuje: wydawca chce jak najwięcej złotych jaj wycisnąć ze znoszącej je kury, a fani maja nadzieję na niezłe przedłużenie przyjemności płynącej z lektury. I tym właśnie jest seria „Illegals”, niezłą rozrywką przedłużającą przyjemność z obcowania z „My Hero Academia”. Fabularnie rzecz jest prostsza, niż oryginał, jeszcze prostsze są ilustracje, które tutaj dostajemy, wciąż jednak to dobry shounen i jeśli czytacie regularnie „Akademię bohaterów”, nie wyobrażam sobie byście mogli przegapić ten tytuł.
Dlaczego? Cóż, nie jest on ważny dla głównej opowieści, można go zresztą czytać bez znajomości pierwowzoru bez najmniejszej straty dla zrozumienia któregokolwiek elementu fabuły. Ale jednocześnie jest to shounen, jak shounen – czyli rzecz na tyle udana, że po prostu warto się z nią zapoznać. Tym bardziej, jeśli lubicie pierwowzór. Akcja w końcu dzieje się w tym samym świecie, bohaterowie też są podobni, nawet jeśli obracają się w różnych kręgach, a dynamika, humor i sama fabuła nie pozwalają się nudzić.
A co ze wspomnianą już, prostszą niż w „My Hero Academia” szatą graficzną? Wiadomo, że jedną z sił „MHA” były i są te doskonałe, dopieszczone i szczegółowe ilustracje, więc jest to pewien wyraźny minus, jednak same w sobie ilustracje nie są złe. To typowa, nieskomplikowana, ale mająca swój urok robota. Postacie są sympatyczne, bohaterki seksowne, akcja dynamicznie rozrysowana, a całość jest miła dla oka. Niewyróżniająca się na tle podobnych dzieł, ale miła. Co w połączeniu z dobrą opowieścią daje rzecz wartą poznania. Miłośnikom „MHA”, jak i shounenów polecam całość z czystym sercem i czekam na kolejne tomy.
|
autor recenzji:
wkp
04.09.2019, 06:27 |