FIKAŁ, FIKAŁ… AŻ SIĘ DOFIKAŁ
To musiało się kiedyś stać. I stało. W jedenastym tomie cyklu „Corto Maltese” staje w końcu przed sądem!
I to jakim! Corto dostaje się przed Trybunał Piekielny. Osąd wydaje w nim zespół, w którym zasiadają m.in. biblijny bratobójca Kain, zdrajca Judasz Iskariota, budowniczy wieży Nimrod z Szinear, Ewa z raju, boża telegrafistka i dziewica orleańska Joanna D’Arc, papież Klemens V czy dobry znajomy naszego bohatera Rasputin. O jego niewinności świadczyć mają np. szkielety z Tańca Śmierci, legendarny Ork, miecz Rosenschwert, Święty Graal czy rycerz Klingsor. A Corto chciał tylko zaznać spokoju na szwajcarskiej wsi. Pech chciał, że pojawia się u niego stary przyjaciel - profesor Steiner - i proponuje wycieczkę do willi Hermanna Hessego. W niej Corto sięga po rycerski epos „Parsifal” Wolframa von Eschenbacha. By za chwilę znaleźć się w świecie zgoła odmiennym, niż Szwajcaria A.D. 1924…
„Przygody szwajcarskie” są swego rodzaju eksperymentem, na jaki pozwolił sobie Hugo Pratt. To historia rozgrywająca się w marach i snach. Corto wchodzi w świat mistycyzmu, alchemii i rycerskich wierzeń, gdzie czekają na niego wspomniany Trybunał Piekielny, rycerz Klingsor a także kilka innych motywów, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego. Nie ma więc w komiksie wycieczek po górach, spędzania wolnego czasu nad alpejskimi jeziorkami ani wędrówek przez urokliwe wioski i miasteczka. Jest za do potężna dawna średniowiecznej mitologii. To dobry sposób, by pchnąć serię na inne tory niż te, znane z poprzednich odcinków serii.
Pamiętam, że w pierwszych tomach nowego wydania serii wkurzała mnie kolorystyka Patrizii Zanotti. „Corto Maltese” był bowiem dla mnie zawsze komiksem czarno-białym (do dziś mam pierwsze, czarno-białe polskie wydania przygotowane przez Post, których nie zdublowały wersje Egmontu). A dzisiaj? Nie zwracam już na nią uwagi, nie irytuje mnie. Bardziej irytujący jest fakt, że seria Hugona Pratta dobija do końca. Zostały nam raptem dwa albumy: „Mu – zaginione miasto” oraz „Pod słońcem północy”. Szkoda. Ale nic nie może wiecznie trwać… Jak śpiewała niegdyś pewna polska artystka.
|
autor recenzji:
Mamoń
23.11.2019, 20:36 |