JAK PRZEBIEC NOWOJORSKI MARATON? PORADNIK KOMIKSIARZA
Podchodziłem do tego tytułu sceptycznie. No bo cóż może być fascynującego komiksie o… bieganiu? Okazuje się, że może. I można z tematu nowojorskiego maratonu wykroić dobry reportaż.
To tzw. „wcieleniówka”. W rolę biegacza wchodzi Sebastien Samson. Szczegół, że z biegami nie ma nic wspólnego – pomijając fakt, że para się nimi jego partnerka i przyjaciele. Buty – o ile w ogóle je miał – odwiesił na kołek już dawno. Pobolewa go kolano, kilka kilogramów za dużo też nie jest powodem do szczęścia. A jednak… Staje w gronie uczestników jednego z najbardziej prestiżowych maratonów na świecie, który rokrocznie przyciąga tysiące śmiałków!
Początkowo „Mój nowojorski maraton” to studium nie-biegacza, który na kartach komiksu powoli przeistacza się w żądnego kilometrów lekkoatletę. Na planszach obserwujemy pierwsze przygotowania do startu, pierwsze porażki związane z kondycją i pierwsze sukcesy związane z tym, że z każdym kolejnym dniem organizm może zrobić więcej. Wreszcie sukcesy związane z pokonaniem 42195 metrów na trasie od startu na Staten Island - przez Brooklin, Queens i Bronx - do mety w Central Park. Sukcesy związane z pokonaniem siebie i pokonaniem trasy, która dla wielu jest nie do pokonania.
Sebastien Samson początkowo pokazuje siebie jako swego rodzaju fajtłapę, który – rzucając na imprezie, że przebiegnie maraton – nie jest brany przez swych kompanów na poważnie. Z czasem poznaje tajniki biegaczy. Zaczyna pojmować w czym tkwi sukces. Dostaje potężną dawkę pozytywnych emocji związanych z bieganiem i… Staje się traktowanym już na poważnie biegaczem-amatorem. Pokazuje siebie też jako twórcę komiksów, który stwierdza w pewnym momencie, że pobiegnie, by zrobić o maratonie album. Przekuwa więc materię – jaką jest maraton – w sztukę, jaką jest jego komiks, który możemy wziąć dziś w ręce.
Czy tylko komiks o bieganiu może zaciekawić? Może. Pod warunkiem, że jest umiejętnie napisany i podany. Samson jest na tyle sprawnym twórcą, że potrafi dobrze prowadzić czytelnika przez około 180 stron swojej książki. Bez przynudzania, bez niepotrzebnych scen. Przez pierwsze rozdziały wprowadza nas w atmosferę biegu. Później razem z nim pokonujemy kolejne kilometry po nowojorskich ulicach i mostach, czujemy rytm i atmosferę biegu. Wreszcie wychodzimy z Nowego Jorku i wracamy do jego Francji gdzie… Wcale nie porzuca biegania. Choć można byłoby autora o to posądzać.
„Mój nowojorski maraton” przypomina mi nieco komiksowe reportaże realizowane przez Marcina Podolca (by wspomnieć jego „Fugazi Music Club” czy „Dym”). Również pod względem graficznym. A że Podolca uważam za jednego z najciekawszych autorów na naszym rynku, nic dziwnego, że lektura komiksu Samsona była przyjemnością. „Mój nowojorski maraton” wreszcie jest kolejnym komiksem biograficznym prezentowanym przez warszawskie „Marginesy”. Kolejnym i jakże odmiennym niż „Artemizja”, „Tetris” czy „Fale”. To pokazuje, że komiksowe reportaże i biografie mogą mieć wiele twarzy. Co pozwala przypuszczać, że wydawca jeszcze nie jeden raz nas zaskoczy.
|
autor recenzji:
Mamoń
29.08.2019, 18:03 |