Nim przybliżę Ci zawartość komiksu „Miasto zesłańców” w adaptacji Artura Grzendy i z pierwszorzędnymi ilustracjami Wojciecha Cichonia, to muszę zadać (retoryczne) pytanie. Co ja, Ty wiesz o Janie Himilsbachu? Ja wiem dużo, bo jestem fanem twórczości tego największego naturszczyka w Polsce. Nie chodzi o suche fakty, ale o wiele spraw! Czy na pewno wiemy? Czy na pewno wiemy np. kiedy i gdzie się urodził i zmarł? Tak, wiem, iż nic nie wiemy!
Tego nikt nie wie, gdyż ojciec Jana pił przez kilka dni i złożył dokumenty o urodzinach (sic!) 31 listopada 1931 roku, a gdy umierał to znajomi, którzy z nim hmm, pili myśleli, iż śpi! A więc w sumie nie wiemy nic, a umowna data jego śmierci jest ustalona na 11 listopada 1988 roku.
Nie zmienia to faktu, że Jan Himilsbach to człowiek legenda, czyli absztyfikant o niesamowitym poczuciu humoru. Z wykształcenia i zawodu kamieniarz, a przecież pisarz i filmowy sowizdrzał. Jego scenariusze i aktorskie popisy np. razem z Maklakiewiczem w filmie „Rejs” przeszły do kanonu europejskiego kina. A jeszcze po tym jego chropowatym pijackim głosie i po zachowaniu i po wyglądzie mógł być uważany za ostrego kozaka. A on był sobą! On miał ogromną wrażliwość i serce i był znakomitym obserwatorem rzeczywistości i jego absurdów. Uwielbiał improwizować, żyć i cenił ponad wszystko przyjaźń! Aczkolwiek, mówił niejednokrotnie: „jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą, co za różnica”.
Powracając do pierwszego zadanego tu pytania. Pokolenie współczesnych trzydziestolatków, czterdziestolatków i starszych absztyfikant- wie - bardzo wiele o Janie Himilsbachu, lecz młodsi nie mają takiej wiedzy. Z tej przyczyny miasto Mińsk Mazowiecki i tutejszy MDK organizuje cykliczny festiwal jego imienia, zaś od dwóch lat, dobrą świecką tradycją (tej imprezy) stało się wydawania komiksów nawiązujących do twórczości patrona.
Nie inaczej było tym razem. Z hołdem i z szacuneczkiem, doświadczony komiksiarz z krwi i kości - Wojtek „Cihy” Cichoń i wsparty przez swojego przyjaciela - scenarzystę Artura Grzendę, postanowili przybliżyć w pięknej soczystej adaptacji jedną z nowel Himilsbacha.
Tym razem „Miasto zesłańców”, a jest to adaptacja kultowego opowiadania Jana Himisbacha o "losach osobowości" mieszkających w Mińsku Mazowieckim. Ba, można rzec złośliwie, a która z opowieści Janka Himilsbacha nie była w zamyśle o ludziach z Mińska i o tutejszych okolicach? Ba, mało która, lecz tym razem przygoda oparta na szkatułkowej narracji i w retrospekcjach opowiada o tutejszym mistrzu doliniarzy, a o niejakim Józefie Malesie.Ten krewniak, od strony matki Himilsbacha, postanowił na starość zasmakować uciech tutejszej Mińskiej restauracji trzeciej kategorii, wróć znaczy się potocznie i pieszczotliwe zwanej mordownią u Bujaka.
Na tej kanwie dowiesz się na ten przykład Paniusiu i Panie szanowny z ząbek czesany. Kim był Józef Malesa i co go w życiu spotkało? Na tej kanwie poznasz jego przygody w carskim Saratowie z 1904 roku oraz dalsze jego „upadowe sytuacje” np. w zawodzie i w życiu.
Brzmi poważnie, ale historia ta jest poważną i niepoważna, taka słodko-gorzka i podana bardzo wiernie z pierwowzorem, lecz także dzięki perfekcyjnie dopracowanym ilustracjom Wojtka Cichonia, z dużą dozą mroku, a czasem brudu świata przedstawionego, niczym jak z westernowej przygody.
Nie brakuje jednak w niej siły przekazu i potrzebnego oddechu (point), a czasem wyrazu artystycznego widocznego pod postacią żartów słownych i sytuacyjnych.
Artur Grzenda i Wojciech Cichoń współpracują ze sobą od wielu lat! Widać to zrozumienie wyraźnie na przykładzie tego zeszytu. Opowieść ta została pierwszorzędnie ujęta, dialogowo dopieszczona, a jeszcze wspaniale narysowana! Bo te głębokie czernie i budowanie narracji na czerni i bieli, to wszystko nadaje tej historyjce pomimo wspomnianej mroczności! A czasem nadaje (paradoksalnie) radosnego klimatu.
Obaj autorzy wykonali kawał perfekcyjnej pracy, ale szczególnie muszę tu pochwalić Wojtka „Cihy” Cichonia. Widzę dobrze i wyraźnie, jak z każdym rokiem jego kreska z mistrzowskiej, zmienia się na arcymistrzowską. Obserwując go uważnie, mogę os serca dodać, iż jego stykówka artystyczna jest perfekcyjna! Jego styl graficzny przywodzi mi na myśl prace Bedu i coś zmiksowanego ze stylu Janusza Christy oraz stylu Tadeusza Baranowskiego. Równocześnie jego dzieła mają coś w sobie z ilustracji dziecięcej np. Andrzeja Wróblewskiego. Aczkolwiek specyficzne zaokrąglania, uszczegółowienie teł, plus znakomite wyczucie proporcji to go nobilituje i pracom Wojtka Cichonia daje niepowtarzalności!
Podsumowując! „Miasto zesłańców” zauroczy Cię komiksowym sposobem przeinterpretowania pierwowzoru, przez dobrze rozumiejących się artystów. A dodatkowego klimaciku nadaje mu pierwszorzędna okładka - wykonana przez Piotra Bednarczyka. Czytanie tego komiksu jest czystą przyjemnością. Wspomniana wielka liczba szczegółów, które wypełniają kadry, wyrazistość, pierwszorzędnie zaprezentowane w kreskówkowym stylu postacie wpadają w oko i zachwycająca.
„Miasto zesłańców” to albumik w opowieści słodko-gorzki, bardzo ciekawy, a do tego błyskotliwie śmieszny i autentyczny! Ten zeszyt wiernie przenosi scenopis od mistrza Jana Himilsbacha, a z drugiej strony przemawia do nas życiową mądrością! Jednym zdaniem, komiksowa perełka, którą musisz mieć w swojej biblioteczce!
Zdecydowanie polecam!
|
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
06.10.2019, 12:58 |