THE GOON, THE BAD AND THE UGLY
Jak to dobrze, że Non Stop Comics zaczęło wydawać „The Goon”. Dobrze, bo kiedy ponad dekadę temu zaczęto publikować tę serię w naszym kraju, przerwano po trzech krótkich tomach, nim opowieść w ogóle miała szansę się rozkręcić. A teraz proszę, nie minął nawet rok, a my już mamy trzeci zbiorczy tom, czyli grubo ponad tysiąc stron komiksów o Zbirze. I jest się z czego cieszyć, bo to naprawdę świetna seria dla wszystkich miłośników oldschoolowych horrorów, fantastyki i noir.
Ulica Samotna znów staje się świadkiem makabrycznych zdarzeń. Labrazio powraca zza grobu. Dosłownie. Największy wróg Zbira chce się zemścić, na celownik bierze zaś przyjaciółkę i sojuszniczkę naszego bohatera. A to dopiero początek…
Chociaż teraz jestem miłośnikiem „The Goon”, nie zawsze tak było. Parę lat temu w moje ręce trafił jeden z zeszytów wypuszczonych w ramach Free Comic Book Day. Sięgnąłem po niego tylko i wyłącznie ze względu na prolog do komiksu „Fight Club 2” w nim zawarty. Obok niego jednak strony zapełniały też dwie inne historie: krótki komiks ze birem i „Strain”, którego już nawet nie pamiętam. „FC” kupiło mnie totalnie, „The Goon” spodobał mi się od strony graficznej, ale nic poza tym. Ale kiedy NSC zaczęło wypuszczać zbiorcze tomy, postanowiłem raz jeszcze zmierzyć się z cyklem. Przecież całość zdobyła łącznie pięć nagród Eisnera, a z zachwytem wypowiadają się o niej tacy autorzy, jak syn Stephena Kinga, Joe Hill czy reżyser Frank Darabont. Sięgnąłem więc po nie, zacząłem czytać i… wpadłem, a „The Goon” zachwycił mnie tak samo, jak miliony czytelników na całym świecie.
Czym konkretnie? Przede wszystkim szaleństwem, jakie panuje na jego stronach. Zamiast pytać jednak, co możecie tu znaleźć, bardziej adekwatnie byłoby zadać pytanie, czego w tym komiksie nie ma! Od nawiązań do złotej ery kiczowatej fantastyki i pulpowych czytadeł, przez czerpanie pełnymi garściami z tanich horrorów i starych komiksów, po inspirowanie się szeroko pojmowaną popkulturą… Wszystko to jest tutaj, a wymieniać można by długo, ale ogólny ogląd przekroju tematycznego już macie. Co najważniejsze to fakt, że wszystko to ze sobą doskonale współgra, a to w opowieść opartej na żonglowaniu motywami i schematami podstawa. Ale jednocześnie równie ważny staje się tu klimat całości, który powinien być jednocześnie wyrazisty, jak i różnorodny.
I taki też jest dzięki rewelacyjnej szacie graficznej, gdzie pobrzmiewają echa najróżniejszych stylistyk. Elastyczność i talent Powella pozwalają mu serwować zarówno ilustracje w stylu Mignoli, prace ciążące w stronę rysunków Jeffa Smitha, znakomite grafiki robione tylko ołówkiem, jak i wreszcie realistyczne prace z mnóstwem detali i klasycznymi naleciałościami, których korzeni należy szukać zarówno w złotej i srebrnej erze komiksu, jak i horrorach graficznych od EC Comics czy nawet pracach Franka Millera. A wszystko to świetnie wydane, w pięknym tomie, po który aż chce się sięgnąć. Nic więcej dodawać nie trzeba, prawda?
|
autor recenzji:
wkp
13.12.2019, 06:39 |