…I POLECIELI DALEJ
Tomem „Ziemia śmierci” kończy się liczący pięć rozdziałów cykl „Centaurus”. Czy Leo zaskakuje w nim czytelników?
Urodzony w 1944 roku Leo (właściwie Luiz Eduardo de Oliveira) ma już swoje miejsce w historii komiksu science fiction. To jemu zawdzięczamy takie serie jak „Aldebaran”, „Betelgeza”, „Kenia” czy „Namibia”. Również on odpowiada za scenariusz do cyklu „Centaurus”, który polskiemu czytelnikowi postawiło przybliżyć wydawnictwo Timof Comics. Całość zamknęła się w pięciu albumach: „Ziemia obiecana”, „Obca ziemia”, Szalona ziemia”, „Ziemia trwogi” i „Ziemia śmierci”. Już one dają pogląd na to, co dzieje się w fabule. To istna sinusoida. Od nadziei, przez rozpacz i śmierć po… mimo wszystko ponowną nadzieję. Całość bowiem zapętla się. I choć finałem jest „Ziemia śmierci”, to nie chodzi w tym przypadku o śmierć bohaterów, ale samego globu, który miał być dla nich nadzieją na lepsze życie. Widać to już na okładce!
Dla przypomnienia. „Centaurus” opowiada o grupie Ziemian, którzy – w obliczu zagłady naszego globu – wsiedli do wielkiego statku kosmicznego i ruszyli przed siebie, w poszukiwaniu planety Vera. Byłoby jednak zbyt prosto, gdyby po drodze nie natrafili na „burze” i „sztormy”. Używam tego porównania, bo wybrańcy są jak dawni żeglarze wsiadający na swoje łupiny i ruszający na drugi koniec świata, w poszukiwaniu nowych lądów do zamieszkania. Leo osadza ich jednak z kosmicznych plenerach, co wychodzi mu od lat. I choć jego komiksy są poniekąd kalkami, to jednak napisanymi o tyle sprawnie, że ich lektura nie nudzi. Tak też jest z „Centaurusem”.
W tym przypadku dochodzi jeszcze jedna nowość. Leo oddaje warstwę rysunkową koledze po fachu. To Zoran Janjetov, który współpracował z samym Moebiusie przy prequelu do jego „Incala”. W „Centaurusie” – co podkreślałem już przy okazji opisywania poprzednich tomów – wybrał szalenie techniczny sposób przedstawiania ludzi, miejsc i wszelkich dziwów natury, z którymi bohaterowie muszą się mierzyć. Na pierwszy rzut oka sposób ten wydaje się być statycznym, ale to miłe oderwanie od nieco „młodzieżowego” pokazywania fantastycznych realiów przez samego Leo.
Nie chcę zdradzać zakończenia cyklu, by nie psuć nikomu zabawy. Tytułem uchylam nieco rąbka tajemnicy. Co nie oznacza, że nikt nie zginął, nikt nie ucierpiał, a ktoś inny nie przeżył. Jak to w science fiction. Dobrym science fiction. Ja się przy nim nie nudziłem.
|
autor recenzji:
Mamoń
22.12.2019, 22:03 |