WITAJCIE W WIELOŚWIECIE
„Kryzys na nieskończonych Ziemiach” wykasował niezliczone światy i zostawił tylko jedną, połączoną i spójną rzeczywistość. Kolejne „Kryzysy” odmieniły jednak ten stan rzeczy, a teraz Grant Morris, twórca „Ostatniego kryzysu” i wielu podobnych opowieści powraca w rewelacyjnym evencie „Multiwersum”, w którym wszechświaty znów są zagrożone. Ale jeśli myślicie, że to kolejna powtórka z rozrywki, bardzo się mylicie. Ta imponująca opowieść to piękny hołd wcześniejszym dziełom i całemu uniwersum DC Comics, a jednocześnie samodzielna rzecz, która jednak wymaga od czytelników dość bogatej wiedzy na temat całego jakże bogatego i rozległego Multiwersum. Chociaż i bez tego można się przy tym albumie bawić, jak przy świetnym kinowym blockbusterze.
Świat DC to nie jeden świat, a 52 wszechświaty mające swoje miejsce w gigantycznym Multiwersum. 52 wszechświaty, które są do siebie tak podobne, jak różne. Niezliczeni bohaterowie, niezliczeni wrogowie, również liczne tragedie i triumfy. Ale nawet nieprzebrane zastępy herosów mogą nie poradzić sobie z tym, co nadciąga. Zagrożenie jest wielkie, cale Multiwersum jest w niebezpieczeństwie, a to, co nadchodzi, będzie równie mordercze, co szalone i niezwykłe!
W roku 1985 DC Comics zaprezentował światu monumentalny „Kryzys na nieskończonych Ziemiach” – dzieło, które było pierwszym komiksowym eventem (Marvel ubiegł je o rok swoimi „Tajnymi wojnami”, ale tylko dlatego, że wiedział, co tworzą artyści z DC). Przez dekady po tym wydarzeniu istniał tylko jeden spójny świat, dopóki Grant Morrison nie pokazał alternatywnej rzeczywistości w powieści graficznej „JLA: Ziemia 2”, a potem kolejne „Kryzysy” umocniły tylko pozycję tego tematu, czyniąc z niego znów ulubiony motyw twórców eventów. W „Multiwersum”, opowieści wydanej trzy lata po „Flashpoincie”, Grant Morrison, po części kontynuując to co pokazał w „Ostatnim kryzysie” (i co wykorzystali m.in. twórcy „Planetary”) idzie o krok dalej i serwuje nam przewodnika po wszystkich 52 rzeczywistościach, który jest jednocześnie imponującą rozmachem historią, w której dzieje się dużo, w epickim stylu i z bogactwem nawiązań do niezliczonych komiksów.
Pewnie już zdążyliście zauważyć, że pisząc o tym albumie unikam słów seria, miniseria czy maxiseria i nie robię tego przypadkiem. „Multiwersum” bowiem to zbiór, w skład którego wchodzą dwa zeszyty o takim tytule i siedem pojedynczych komiksów. Każdy z nich napisał Morrison, za to zilustrował inny artysta. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść? Nic bardziej mylnego, bo niniejsza opowieść jest spójna, także pod względem artystycznej wizji i robi duże wrażenie. O wiele większe, od „Ostatniego kryzysu”, bo tu poza akcją, epickimi pojedynkami i niezwykle rozległym obszarem wydarzeń – obszarem zaludnionym setkami bohaterów – mamy nutę metafikcji, a różnorodność szaty graficznej doskonale oddaje bogactwo poszczególnych światów.
Kto lubi dobre, epickie eventy, będzie z „Multiwersum” zadowolony. To bardzo dobry, momentami rewelacyjny komiks, który czyta się tak, jak ogląda wielkie kinowe hity, wgniatające widza w fotel akcją i efektami. Pięknie przy tym wydany znakomicie prezentuje się na półce. I chociaż jego znajomość nie jest niezbędna do znajomości pozostałych eventów wydanych po polsku, warto po niego sięgnąć i to jeszcze jak.
wkp, 18.04.2020, 06:34