MESJASZ CZY ANTYCHRYST?
Jeśli czytaliście dwa wydane dotąd nad Wisłą tomy „X-Men” ze scenariuszami Eda Brubakera, wiecie że potrafi napisać dobrą rozrywkową opowieść, nawet jeśli nie jest ona wybitna. Jeśli jednak poczuliście zawód (a w przypadku „Powstania i upadku imperium Si’ar” było to możliwe), zapomnijcie o nim i sięgnijcie po ten tom. „Kompleks Mesjasza” bowiem to kawał wyśmienitej opowieści o X-Men i jednego z najlepszych wewnętrznych crossoverów/eventów z marvelowskimi mutantami. Po wydarzeniach „Rodu M” populacja mutantów z milionów zredukowana została do setek. Od tamtej pory nie urodził się też żaden nowy posiadacz genu X. Aż do teraz. gdy na świat w końcu przychodzi kolejny mutant, X-Men widzą w tym nadzieję na odrodzenie gatunku. Ale są też tacy, dla których dziecko to wcale nie jest Mesjaszem, a Antychrystem i zrobią wszystko, z rzezią niewiniątek włącznie, byle je dopaść. Gdy zaczyna się nowa wojna genetyczna, wszystko staje się możliwe. Tylko czy mutanci wyjdą z niej zwycięsko?
„Kompleks Mesjasza” to opowieść, której korzenie sięgają daleko wstecz, bo do eventu „Ród M”. po nim pojawiło się wiele komiksów osadzonych w nowej mutanckiej rzeczywistości, gdzie za sprawą Wandy gatunek został zredukowany do jedynie setek przedstawicieli Homo Superior. Były wśród nich znane na polskim rynku historie, jak „Syn M” czy „Mordercza geneza” oraz całe mnóstwo innych, w tym event „Decimation”. „Kompleks Mesjasza”, a także kontynuujące go „Messiah War” i „Second Comming”, tworzące zamknięta trylogię, to po prostu jeszcze jeden rozdział znakomitej, rozległej sagi o upadku i próbie odrodzenia się rasy mutantów. I to jakże udany.
Dzieło Brubakera mocno czerpie z tradycji komiksów z latach 90., gdzie masa bohaterów stawała do walki o przyszłość, mierząc się z wrogami w ponurej opowieści, gdzie równie ważne, co akcja, były dylematy moralne bohaterów i to, co ogólnie siedziało w ich głowach. I właśnie dzięki takiemu sentymentalnemu, a może należałoby rzec oldschoolowemu podejściu, „Kompleks Mesjasza” jest tak udany. To mroczna, ponura opowieść, która wciąga od pierwszych– wypełnionych zresztą akcją – stron i nie przestaje do samego końca. Intryguje, potrafi poruszyć, przede wszystkim jednak zapewnia dobrą zabawę i to podaną w dojrzalszy niż zazwyczaj sposób, dzięki czemu nawet starsi fani – szczególnie ci, wychowani na komiksach z lat 90. – znajdą tu coś dla siebie.
I nawet rysunki w pewien sposób kojarzą się z tamtymi czasami. Szczególnie te Marca Silvstriego, który stara się od zawsze naśladować kreskę Jima Lee i jemu podobnych i chociaż nie robi tego idealnie, tu wypada dobrze. Co w połączeniu z widowiskowym, pełnym efektów, ale jednak dość mrocznym kolorem, daje ciekawy efekt. A wszystko to razem ze scenariuszem składa się na naprawdę znakomity komiks. Coś, co warto polecić miłośnikom mutantów, ale też i samego Brubakera (a w szczególności jego prac pokroju „Kapitana Ameryki”), który pozostaje jednym z ciekawszych scenarzystów naszych czasów. I chociaż nie tylko on pisał scenariusze do tego tomu, udało się zachować dość spójną jakość.
W skrócie, naprawdę warto. To dobre rozpoczęcie nowej linii wydawniczej „Punkty zwrotne”, ale przede wszystkim naprawdę dobry komiks. W sam raz na gwiazdkowy prezent dla fanów „X-Men”.
wkp, 11.12.2021, 06:58