TRAUMA W SZATY FANTASTYKI OBLECZONA
„Rzeźnia numer pięć” to jedno z arcydzieł literatury. Owszem, do wielu tych tzw. arcydzieł można mieć wiele zastrzeżeń i słusznie podważać ich jakość czy wielkość. Ale nie w tym przypadku. Opus magnum Kurta Vonneguta to bezwzględnie genialne dzieło, które wyłamuje się łatwym klasyfikacjom, zachwyca, porusza i poraża. Przed twórcami komiksowej adaptacji stanęło więc nie lada wyzwania. Czy mu podołali? Bynajmniej, bo to przecież nie było możliwe, ale i tak stworzyli kawał świetnego komiksu, który graficznie mógłby być lepszy, ale fabularnie dobrze oddaje ducha pierwowzoru.
Billy Pilgrim nie nadaje się na żołnierza, jednak nijak nie przeszkadza to wojennej machinie wcielić go w swoje szeregi i wysłać na front. Fizycznie niezbyt imponujący, psychicznie fatalistyczny i depresyjny, z pacyfistycznymi ciągotami, trafia do Europy w trakcie trwania drugiej wojny światowej. Do niemieckiej niewoli trafia w trakcie ofensywy w Ardenach, ale koszmarna rzeczywistość nie jest jedynym, z czym musi się mierzyć. Billy odkrywa bowiem, że potrafi podróżować w czasie, jednak czy znajomość przyszłych wydarzeń pozwoli mu cokolwiek zmienić?
Kiedy Kurt Vonnegut w 1969 roku wydawał „Rzeźnię numer pięć”, w zamyśle jego debiutanckie dzieło, które ukazało się dopiero, gdy na koncie, miał na koncie pięć cenionych powieści, chyba nic nie wskazywało na to, czym stanie się to dzieło. Literatura antywojenna już od niemal stu lat powiedziała chyba wszystko, co powiedzieć się dało, a i sam Vonnegut wcześniej wydał podejmującą podobną tematykę „Kocią kołyskę”. A jednak. Nie trzeba było długo, by „Rzeźnia” zawładnęła czytelnikami i krytykami i zapisała się złotymi zgłoskami w historii literatury. I nie ma się co dziwić. Dlaczego?
Bo to kwintesencja twórczości autora i jego wielkości. Jak większość prozy Vonneguta, „Rzeźnia” to science fiction i to taką nominowaną do nagród Hugo i Nebuli. Przede wszystkim jednak to satyra, w której fantastyka nawet jeśli mocno odrywa się od ziemi… to wcale tego nie robi, pozostając bliską problemom nas dotykającym. Zresztą czy to na pewno fantastyka? A może bohater oszalał? Może to zbiegi okoliczności? Albo, co najbardziej prawdopodobne, echa traumy obleczone w fantazyjne szaty dla przetrawienia ich? „Rzeźnia” jest po części autobiograficzną, antywojennym manifestem mieszającym w sobie po równo fakty i fikcję, tworząc nierozerwalną całość, wzajemnie się uzupełniającą i robiącą to w fascynujący, spójny sposób.
Komiks, oczywiście, do wielu kwestii podchodzi skrótowo, mimo to całkiem nieźle udaje się zachować tu vonnegutowską lekkość, nonszalancję, pewien pazur i specyfikę. Dzięki temu album czyta się tak dobrze, tkwi w nim tyle głębi i mocy wyrazu. I wzruszeń także. I jedynie szata graficzna, zbyt prosta i cartoonowa, nie do końca spełnia moje oczekiwania. Miewa dobre momenty, miewa urok, ale do tak wielkiego dzieło potrzebna była genialna strona ilustratorska, a ta jest jedynie przyzwoita. Wyrobnicza, a „Rzeźnia numer pięć” wymagała artysty, nie rzemieślnika. Tak czy inaczej polecam gorąco. Ale nie jako zastępstwo lektury oryginału, a jego uzupełnienie. Dzieła Vonneguta nie zastąpi nic i jeśli chcecie poznać tę opowieść, zacznijcie od książki. A potem sięgnijcie po komiks i przeżyjcie to jeszcze raz, konfrontując własne wyobrażenia z wizją autorów.
wkp, 24.02.2022, 06:27