KALINKA I WIR PRZYGÓD
„Kalinka”, nowa propozycja Kultury Gniewu dla najmłodszych, to taka sympatyczna lektura w sam raz na wakacje. Dziecko, nowe miejsce, tajemnice, przygody… No klasyk, ale klasyk, który zawsze się lubi, czytać chce i zawsze fajnie się sprawdza. I fajnie wyszło to wszystko także tym razem, lekko, prosto, sympatycznie – ot coś dla wszystkich młodych ciałem i duchem, którzy mają ochotę na przyjemna opowieść familijną.
Kalinka to dziewczynka, która wiodła normalne życie, dopóki jej rodzice nie przeprowadzili się w góry do niewielkiej wioski, gdzie matka ma się zająć migracją tutejszych ptaków, stanowiących spore zagrożenie dla ludzi. O zwierzętach tych niewiele wiadomo, właściwie tyle, że są bardzo stare i bardzo dumne, czasem nawet uważane za bogów. Przez wieki ludzie i ptaki jakoś dawali radę żyć razem, ale niestety od kiedy zbudowano tu zaporę, wszystko poszło nie tak – nowych ptaków nie przybywa, gatunek może wyginąć, a ptasia migracja powoduje wielkie szkody. Tym wszystkim ma się zając matka Kalinki, a Kalinka jakoś przetrwać w miejscu, które wydaje się jej najnudniejszym na ziemi. Ale i ta okolica kryje pewne sekrety, a kiedy dziewczynka rzuci się w wir przygód, wszystko może się zmienić!
Więc tak, „Kalinka” to komiks, który w swoim gatunku jest typowym dziełem. Ale nie poczytujcie tego, jako zarzut, żaden to minus – takie skierowane do dzieci historie przygodowe to po prostu gatunkowe rzeczy, które takie zwyczajnie być muszą. Tego od nich oczekujemy, tego chcemy, na to mamy ochotę i to dostajemy. Kwestia jest taka, czy dostaniemy coś dobrze wykonanego, czy nie. czy będzie to kopia innych dzieł, czy coś z własnym charakterem i podejściem. No i właśnie do tej drugiej grupy należy „Kalinka”.
Fajna to lektura. Fajna rzecz samodzielna, ot tak do łyknięcia na raz, i fajny początek serii. Jako właśnie taka dziecięca rzecz, w sam raz na wakacje, znakomicie się to sprawdza. Mamy sympatyczną bohaterkę, jej bliskich i świat, tu znajomy, tam trochę niezwykły… Pod wieloma względami przypominało mi to „Bajkę na końcu świata”, trochę też pokemonowe wydaje się to wszystko. I fajnie, bo to akurat poczytywane skojarzenia są. Choć jednocześnie ma to swój własny charakter.
No ale te podobieństwa – przypadkowe zapewne – widoczne są też i w szacie graficznej. Bo nadal jakoś tak, jak u Podolca mi to wygląda. przynajmniej ten design postaci, te pewne obłości, choć gęściej tu, bardziej kolorowo, ale z podobnym ujmującym urokiem. Miłe to wszystko dla oka, ekspresyjne i tak po prostu bardzo przyjemne dla oka.
Więc mi to bardzo podeszło. Miłe było, przyjemne i warte poznania. No i warto będzie do tej opowieści wrócić w kolejnych tomach.
wkp, 03.07.2023, 06:13