WYPRAWA PRZEZ TWÓRCZOŚĆ KASPRZAKA
Kasprzak, odkąd czytałem „Yansa”, był dla mnie „tym facetem, który rysował jak Rosiński”. Bo rysował. I w sumie nadal to robi. A my nadal o nim pamiętamy i go cenimy, czego najlepszym dowodem są te właśnie albumy, zbierające jego prace. A najnowszy z nich to całkiem ciekawy przekrój przez rozwój stylu Kasprzaka i przy okazji całkiem sympatyczna rzecz. Szczególnie dla fanów polskich komiksów i historii – wcale nie tylko wypraw i podbojów – jako takiej.
Od wypraw Kolumba, Magellana i Cooka, po losy Marylin Monroe. W taką podróż zabiera nas Kasprzak – wraz z ekipą scenarzystów – po drodze zahaczając od dziewiętnastowieczną Kanadę i tematykę handlu i transportu futer. Różne czasy, różne dzieje i jedna wspólna rzecz: przeszłość, którą warto odkryć.
Tego, że po ten komiks sięga się nie dla fabuł, a rysunków, chyba nikomu nie trzeba mówić. Czasy, gdy dostęp do wiedzy był zdecydowanie mniej powszechny niż teraz – bo trzeba było iść do biblioteki albo księgarni, znaleźć odpowiednie dzieło, jeśli oczywiście było dostępne i jeszcze wgryźć się w nie, wyłuskać interesujące nas fakty, zamiast sprawdzić wszystko szybko w sieci – i historie spełniały rolę edukacyjną minęły. Teraz, gdy wszystko znaleźć możemy bez trudu w Internecie, a wiele dawnych scenariuszy po prostu się zestarzało, zostało nam przede wszystkim zachwycanie się grafikami Kasprzaka. A w większości zachwycać jest się czym.
Ale fabuły też są całkiem, całkiem. Ta klasyka ma swój urok, nawet jeśli jest archaiczna. No i nadal nie została w całości odarta z tego wymiaru edukacyjnego, bo kogoś historia jako taka może nie ciekawić, ale sięgnie po komiks z różnych powodów i dowie tego i owego. Ale to rzecz na drugim planie, dodatek do właściwej gwiazdy, czyli ilustracji, a na tym polu „Wielkie wyprawy” oferują nam przekrój przez różne etapy twórczości niezapomnianego artysty. Mamy więc jego wczesne kolorowe prace, z jeszcze nieco karykaturalnymi proporcjami ciała postaci, mamy czarnobiałe plansze gdzieś na styku stylu Rosińskiego i Baranowskiego, kiedy Baranowski próbował rysować w sposób realistyczny, a w końcu te już całkiem, jak z Rosińskiego i te współczesne, sprzed dekady, gdzie poszedł w malarski realizm.
Które są najlepsze? Te ze środka, gdy rysował, jak twórca „Thorgala”, kopiując nawet jego charakterystyczne zabiegi. Te nowe, gdy celuje w realizm pociągnięć pędzlem, ale realizm w stylu współczesnej grafiki komputerowej, już tak mnie nie kupują. Ale nadal, niezależnie od okresu twórczego, ma to swój urok, warsztat artysty potrafi zachwycić i wpaść w oko. Mało? No to macie jeszcze świetne wydanie, w twardej oprawie, z porcją dodatków, które świetnie prezentuje się na półce.
Dla fanów polskiego komiksu to absolutne musisz to mieć. Taka rzecz, jak poprzedni „Bogowie z gwiazdozbioru Aquariusa”, którą posiadać i poznać trzeba i wypada. I wato. Choćby dla samych ilustracji, choć i treść też potrafi coś zaoferować.
wkp, 26.09.2022, 14:04