CODA. SKORO POLECA ŚLEDZIU…
Choć Jeff Lemire ma u mnie wielkiego plusa za takie komiksy jak „Opowieści z Hrabstwa Essex”, „Podwodny spawacz”, serię „Royal City” czy komiksy ze świata „Czarnego młota”, to nie jego słowa zachęciły mnie, by sięgnąć po pierwszy tom „Cody”.
Sprawił to Śledziu. Już raz – w „produktywnych” czasach - wpuścił mnie w doskonały kanał, jakim okazała się seria „Usagi Yojimbo”. Teraz do sieci wrzucił parę słów: „>Coda< jest absolutnie cudownym tworem. Rysownik z Urugwaju, sam kładzie kolor (no, z małą asystą tu i tam) tak, że już od miesiąca szukam szczęki po kątach. Dynamicznie, z jajem i mnóstwem oryginalnych patentów wyciskanych z gatunku”. Jakże bardziej przekonywujące to słowa niż krótka rekomendacja z okładki „Coś naprawdę wyjątkowego!” pod którą się podpisał się Lemire…
„Coda” to czytadło. Simon Spurrier stworzył scenariusz, w którym wykorzystuje ograne schematy znane i w science fiction, i w fantasy. Mamy więc świat po apokalipsie, mamy wędrówkę bohatera poszukującego swej żony. Wędrówkę zaczynającą się gdzieś… wewnątrz resztek smoka. Mamy mieściny, gdzie „magia i miecz” są ostatnią nadzieją na przetrwanie. Ale mamy też całą masę postapokaliptycznych patentów fantastycznych jak np. przemieszczające się na kołach miasto. Gdzieś w tym wszystkim nawet… pojawia się duch znany z komiksów Jeffa Lemire. Ten duch to tęsknota, którą na karty swego dziennika przelewa główny bohater – bard Hum. Ale tęsknota ta ubrana jest w szaty rozpierduchy, walki i wędrówki połączonej z knuciem, jak przetrwać i jak przerobić wrogów wykorzystując do tego dawnych przyjaciół. I trzyma się to kupy!
W cudowny sposób „Codę” zilustrował Matias Bergara. Jego dynamiczne rysunki składają się na pełne soczystej kolorystyki plansze. Plansze wypełnione dobrze wykreowanymi, wyrazistymi postaciami (z Humem na czele), a także wydarzeniami, które są jak prawdziwy rollercoster. Od soczystej sieczki, do chwil oddechu, gdy czytelnik może odpocząć, zaczytując się w rozterkach moralnych i sercowych.
W pierwszym tomie zbiorczym dostajemy cztery odsłony serii. Oby Non Stop Comics nie kazał nam zbyt długo czekać na ciąg dalszy. Bowiem Śledziu – w temacie „Cody”, podobnie jak wcześniej z „Usagim” – miał rację. Ja w tę serię wchodzę.
|
autor recenzji:
Mamoń
29.03.2020, 20:06 |
REQIUEM DLA ŚWIATA FANTASY
Non Stop Comics z nowym rokiem serwuje nam dwa nowe tytuły. Jednym z nich jest „Miasto wyrzutków”, któremu przyjrzę się przy najbliższej okazji, drugim „Coda”, postapokaliptycze fantasy, które czyta się naprawdę przyjemnie. Owszem, może i nie jest to żadne szczególnie odkrywcze dzieło, niemniej miłośnicy takich klimatów z pewnością znajdą tutaj coś dla siebie.
Wiecie, jak to bywa. Zaczyna się od końca, a potem jest… Koda. A właściwie coda, jak chce tego tytuł.
Apokalipsa dosięga magiczny świat. Niezwykłości niemal przestają istnieć, ale bynajmniej nie jest to koniec. W rzeczywistości, która nastaje główny bohater, były bard o imieniu Hum staje przed nie lada wyzwaniem. Musi bowiem ocalić dusz swojej żony. Jak się możecie domyślić, nie wie jeszcze co go czeka…
Postapo plus fantasy? Czemu nie! Zazwyczaj jednak to świat przyszłości po apokalipsie bardziej przypomina zacofaną rzeczywistość sprzed wieków, gdzie nie brak dziwnych, popromiennych bytów, a nie krainę fantasy spotyka Armagedon, ale to właśnie jest jeden z plusów tego dzieła. Gdzie indzie bowiem możecie obejrzeć zmutowanego jednorożca? Do tego dochodzi zwyczajowy quest, dużo akcji, dużo przepuszczonych przez krzywe zwierciadło motywów baśniowych i fantastycznych i tym podobne atrakcje.
Całość jednak to przede wszystkim lekka, prosta i szybka w odbiorze fantastyka. Nie macie co szukać tu większej głębi, to po prostu rozrywka bez większych ambicji, ale jednak udana, mająca swój urok i na pewno warta przeczytania, jeśli lubicie takie klimaty. Dla mnie „Coda” wygląda tak, jakby „Legendę” nakręcono w Czarnobylu, w okresie najgorszego promieniowania i dobrze się przy tym bawiono. Oczywiście bez myślenia o konsekwencjach, za to z czerpaniem przyjemności z obcowania z dziwnościami.
Jeśli chodzi o szatę graficzną, to dość prosta, pozbawiona większej czerni, kolorowa robota. Wpadająca w oko, nieźle psująca do całości i mająca swój urok i klimat. Wydanie też jest udane, a „Coda” jako całość wypada sympatycznie. Kto lubi serie pokroju „Lafeusta z Troy” – opowieści Bergary i Spurriera nie brak bowiem humoru i krwawych scen – temu też spodoba się ten tytuł.
|
autor recenzji:
wkp
04.02.2020, 07:08 |