autor recenzji:
wkp
17.03.2020, 16:25 |
CHCIAŁOBY SIĘ WIĘCEJ...
No i mam problem z tym „Bękartem”. Niby wszystko w nim gra, ale mimo tego po lekturze czuję niedosyt. Duży.
Po dynamicznej okładce można spodziewać się, że będzie to komiks pełen napadów, strzelanin, pościgów i ucieczek. Że bohaterowie będą duetem na miarę Bonnie Parker i Clyde’a Barrowa. Że będą jak z filmów Quentina Tarantino czy Roberta Rodrigueza. Nie wiem dlaczego, ale takie właśnie miałem oczekiwania, gdy pojawił się blurb.
I niby wszystko zaczyna się tak, jak zaczynać powinno. Gdzieś na prowincji, w barze obok podłego, przydrożnego hotelu. Niby bohaterowie - to May i jej syn Eugene – mają coś z uciekających przed stróżami prawa, do których przyzwyczaili nas twórcy, jakich można uznać za klasyków kina. Ba, wprowadzenie do fabuły Augustusa – kierowcy ciężarówki w koszuli pod krawatem, który wcześniej trudnił się finansami – wprowadza do fabuły absurdalny humor. Ale…
No właśnie. Ale. Mam wrażenie, że komiks Maxa de Radiguesa gdzieś po drodze się nieco rozpada. Zamiast pójść jeszcze bardziej w absurd - zamiast wykreować kolejne sytuacje jak ta, gdy bohaterowie zakopują łup między trzema drzewami, dokładnie 436 kroków od przydrożnego słupka z numerem 634 - autor zaczyna bawić się w tworzenie portretu psychologicznego bohaterów. Zaczyna prostować życiorys Eugena i May. Przez to fabuła traci impet.
A połączenie zwariowanego scenariusza - życia od przekrętu do przekrętu – z uproszczoną kreską mogło dać znacznie lepszy efekt, niż „Bękart”, który trafił w nasze ręce. Stany Zjednoczone ze swą prowincją – z „płaskimi” restauracjami, hotelami i stacjami benzynowymi – to wymarzona sceneria do kreowania komiksów drogi. Radigues „liznął” tego rodzaju opowieści.
Właśnie. Szkoda, że tylko „liznął”.
Andrzej "Mamoń" Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
14.03.2020, 22:08 |