HARRY. PILOT-NIELOT
Pamiętacie Państwo jeszcze gościa, który zwał się Harry Faulkner? No to miło mi poinformować, że wraca. I zagląda do Chicago.
Podniebny Harry (tak też nazywa się seria, którą tworzy Etienne Willem) to jedna z ofiar wielkiego kryzysu, jaki w latach 30. XX wieku dopadł Stany Zjednoczone. W roku 1933 musi chwytać się najróżniejszych zajęć, by tylko wyrwać się z finansowego dołka. Nie dziwne więc, że klepiący biedę bohater zasiada nawet chwilowo za sterami prototypowego Zeppelina (w albumie „Wakanda”), podłapuje fuchy w Hollywood (w „Hollywoodland”) czy szmugluje whiskey, działając w gangu samego Ala Capone (w najnowszym tomie zatytułowanym „Chicago”). A przy okazji – zamiast wychodzić z tarapatów – wpada w nie coraz bardziej. Z tym, że inne to tarapaty niż chroniczny brak kasy… Znacznie większym problemem stają się mafijne porachunki, a także międzykontynentalne rozgrywki o tajemniczy minerał Z-03, po który chcieliby sięgnąć i Amerykanie, i Azjaci z niejakim mistrzem Nuraczi na czele.
Etienne Willem znany jest z tego, ze swoich bohaterów chowa za zwierzęcymi maskami. Zabieg ten zastosował w cyklu fantasy „Miecz Ardenczyka” (to właśnie nim otworzył sobie szerzej drzwi na polski rynek komiksowy). Przeniósł go też do kryminalno-sensacyjnej historii o Harrym. Stąd plansze, przez które przechadzają się małpy (sam Harry), kocice (jego partnerka Betty), hipopotamy, żółwie, psy (jeden z policjantów, sic!), krokodyle, byki czy tygrysy. Świetnie obsadzony został w zwierzęcy kostium Al Capone, który objawia się jako… gruba ryba! Dobrze wprowadzony został do serii też Nuraczi, który w dwóch poprzednich abumach pojawiał się na kadrach zamykających albumy. Wciąż dobrze sprawdza się też połaczenie dwóch światów. Świecącego blichtrem świata „drapiących” chmury wieżowców oraz dzielnic biedoty i śmierdzących kanałów, gdzie toczy się inne życie.
Jednak jeśli „Chicago” ma być ostatnim tomem serii, to pozostawia on pewien niedosyt. Po pościgach, próbach zabójstwa i zastawianych na bohaterów pułapkach można byloby oczekiwać mocniejszego zakończenia. Fakt, finału w stylu „a potem żyli długo i szczęśliwie” można było się spodziewać. Autor mógł jednak jeszcze bardziej wyeksploatować i Z-03, i pojawiających się przybyszy z Dalekiego Wschodu. Może nawet skonstruować jeszcze jeden album, którego akcja niekoniecznie działaby się na kontynencie amerykańskim?
Mimo tego „Podniebny Harry” jako całość broni się. I choć rysunkowo może sprawiać wrażenie wtórności – szczególnie w stosunku do cyklu „Blacksad” (Znacie? Jeśli nie, to poważny błąd) – lektura sprawi przyjemność szczególnie tym, którzy uwielbiają smaczki, nawiązania, odwołania.
autor recenzji:
Mamoń
20.03.2020, 22:53 |