Westerny od samego początku swojego istnienia sprawiały poważne kłopoty widzom, czytelnikom i komiksiarzom. Ile można oglądać zagubione i spalone słońcem amerykańskie, niekiedy meksykańskie, lub australijskie ziemie, zaprezentowane w okresie XIX wieku i na początku XX, w których prawo stanowi silniejszy, mający w zanadrzu colta, strzelbę lub kartaczownicę Gatlinga, zaś prym wiedli kowboje, Indianie, meksykanie oraz wszelkiej maści rewolwerowcy? Po przemyśleniu, odpowiedź brzmi jednoznacznie. Można! Aczkolwiek ostatnie poczynania filmowców pokazują, że nie jest dobrze. Przykład? Western „Damulka”.
Na szczęście komiksiarze trzymają poziom, a wśród całej grupy komiksów wyróżnia się „Lonesome” autorstwa Yves Swolfsa. Tak, tak! Tego samego frankofońskiego artysty, który stworzył wampiryczny bestselerowy serial „Książę Nocy”, ale przede wszystkim pierwszorzędny serial westernowy „Durango”.
Jestem świeżo po lekturze pierwszego i drugiego tomu Lonesome pt. „Na tropie kaznodziei” i „Łotrzy pogranicza” i jestem usatysfakcjonowany.
Głównym bohaterem tej serii jest bezimienny mściciel. Ukazany w podobnym kroju i charyzmie, a jakim była postać grana w filmach przez Clinta Eastwooda.
Ten komiksowy zawodowy rewolwerowiec wychowany przez Indian Osagów, który posiada nadnaturalny dar. Nie będę tu zdradzał jakiego typu. Aczkolwiek podzielę się swoim wrażeniem. W fabułę komiksu wpleciony został, wręcz genialnie wątek mistyczny. Jeśli lubisz serial z lat 80-tych o przygodach „Robina z Sherwood”, to coś podobnego znajdziesz w „Lonesome”. Kontynuując.
Akcja komiksu zawiązuje się 1861 roku na pograniczu stanów Kansas i Missouri, tuż przed wybuchem amerykańskiej wojny domowej. Dodać tu należy, że tło historyczne jest bardzo ważne dla tej przygodowej opowieść, zaś uwarunkowania historyczne są tu autentyczne.
W 1854 roku Kongres Stanów Zjednoczonych ustanowił ustawą dwa nowe Stany: Nebraskę i Kansas. Celem tego aktu prawnego było zażegnanie konfliktu pomiędzy zwolennikami niewolnictwa z Południa, a abolicjonistami z Północy. Każdy obywatel z nowych Stanów mógł opowiedzieć się (w demokratycznych wyborach) po jednej ze wspomnianych stron.
Nebraska wybrała abolicjonizm, lecz w Kansas rozgorzała krwawa wojna. Przenikające z Missouri tzw. bandy Border Ruffians, walczyły z równie bezwzględnymi tzw. Jayhawkerami, czyli członkami (przeciwnej niewolnictwu) kansaskiej milicji obywatelskiej.
Rozgorzał krwawy konflikt, którego rozjemcą stał się nasz bezimienny rewolwerowiec.
Nie chciałbym zdradzać za wiele, ale takiej czystej i esencjonalnej akcji jest tu mnóstwo. W dwóch spójnych i ciekawie opowiedzianych częściach, które stanowią w pewnym sensie zamkniętą całość, to przewodnim motywem naszego zucha będzie ścigania ludzi pastora Markhama.
Na marginesie przypomina mi on postać filmowego pastora, z westernu „Wendeta”. Jednakże ta pseudo uduchowiona persona jest forpocztą wielkich kłopotów, ba nawet „czubkiem” (jak zwał, tak nazwał) swoistej góry lodowej zbudowanej z kłopotów, z którymi to perturbacjami, temu naszemu bezimiennemu strzelcowi będzie trudno wygrać.
Posoka leje się, w tych zeszytach w każdym momencie i nie ma przebacz! Tortury, morderstwa, zabijanie z zimną krwią, w tym dzieci i koni - tu są na porządku dziennym. Do tego przekupni bankierzy, politycy, burmistrzowie, szpiedzy, rewolwerowcy i szeryfowie sieją tu niezły zamęt.
Zamieszania dopełniają pruderyjne kobiety, a w tle ludzie prości, przebiegli, czasem zdradzieccy, a rzadko szlachetni. Wszystko to znajdziesz w tych zeszytach, przy ciągłych zmianach rytmu opowieści i na tle bezustannej przygody.
Yves Swolfs pokazał wielką klasę! Zbierając doświadczenie np. z 17 odcinkowej serii „Durango”, uwidocznił po raz kolejny siłę westernu!
Wow, jakże dobrze czyta się i ogląda oba zeszyty. Ba, uderza po lekturze, to niesamowite rozbudowanie tej na pozór prostej historii i ukazanie jej z każdej strony konfliktu, przy zachowaniu prawdy historycznej i brutalności tego czasu. Przykład. Nasz rewolwerowiec spotka na swojej drodze moralnie niejednoznaczne postacie np. kobietę szpiega, ale także czarnoskórych niewolników uwolnionych przez demonicznego pastora Markhama. Niewolnicy Ci pomimo, że twierdzili, że ich pan był bardzo dobry, to zostawili go i jego rodzinę niepogrzebanych. Takich sytuacji moralnie dwuznacznych i wieloznacznych jest w tych dwóch zeszytach bardzo wiele.
Wow, jakże dobrze czyta się i ogląda oba zeszyty. Intryga poprowadzona jest wielowątkowo, a akcja w nich mknie pełną parą, zaś okrucieństwo i sadyzm, plus zezwierzęcenie postaw każdej z opisanych i zaprezentowanych stron konfliktu, to wszystko przy czytaniu mrozi krew. Tu nie ma czarno białych bohaterów, lecz są szare i pragmatyczne indywidua. W tej opowieści, każdy ma coś za uszami, a nasz bezimienny bohater jest do tego wielką tajemniczą personą, której życiorys jest tu powoli odsłaniany.
Yves Swolfs świetnie to wszystko pospinał, ale do tego perfekcyjnie zobrazował!
Namalowane przez Swolfsa prace są przepiękne. Budują one wyjątkowy nastrój mrocznych czasów przed wybuchem Wojny Secesyjnej w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
W tych dwóch zeszytach wszystko przedstawiono z energią i na wielkich odległościach, a jeszcze w postaciach zapisanych antyheroicznie, lecz z całą malowniczą w grafice w pierwszym tle brutalnością, a w drugim planie z rozmachem i surowym pięknem krajobrazu.
Nie bez kozery dodam, ale charakterystyczne prace Yvesa Swolfsa pierwszorzędnie stylistycznie pasują do westernu. Nastrój nadbudowuje także mimika ukazana na twarzach negatywnych i niegodziwych postaci, a znaną np. z serialowego horroru „Książę nocy”.
Swolfs świetnie czuje się w tej stylistyce, a jego dynamiczna kreska i mocno ujęta w liniach jest lekka i miła dla oczu. Aczkolwiek całkiem uczciwie sprawę stawiając czerpią w warstwie wizualnej, w tzw. sposobie skadrowania do klatek ze spaghetti westernów Sergia Corbucciego i Sergio Leone.
Podsumowując! Droga Czytelniczko! Drogi Czytelniku! Nie znasz serii Lonesome? Koniecznie to nadrób. Nie zwlekaj i niech Cię pochłonie, znaczy się rozemocjonuje ta wizja życia na ociekającym kurzem, whiskey i posoką Dzikim Zachodzie, gdzie prym wiedzie nasz mistyczny rewolwerowiec! By the hell! Yippee-I-Yay Yeej! Yeej! Świetne czytadło!
Zdecydowanie polecam!
|
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
06.03.2020, 09:39 |