MEN OF FEAR
Rick Remender nie jest raczej autorem kojarzonym z zabawnych komiksów. Depresyjna „Głębia”, mroczne i nieprzyjemne „Deadly Class” czy nawet niby lekkie „Uncanny Avengers” i „Axis”,w których nie brak było pewnej dozy makabry (mózg Xaviera), unikały humoru. Inaczej rzecz ma się z cyklem „Fear Agent”, który jest po prostu lekką, pełną akcji komedią science fiction. I to taką, której nie powstydziłoby się kino lat 80. XX wieku.
Heath Huston kiedyś był jednym z Agentów Strachu, twardzieli broniących Ziemi przed kosmicznymi zagrożeniami. Teraz z całej ekipy został tylko on, ale daleko mu do dawnej świetności, tak samo, jak i do trzeźwości. Pije więc, eksterminuje kolejnych kosmitów, zmaga się z problemami… itd., itd. Teraz jednak nadchodzi czas, by przeszłość upomniała się o niego i odsłoniła to, co skrywa. A skrywa wiele, w tym genezę Fear Agentów…
Chciałem w tym miejscu napisać, że uwielbiam tę serię i zacząć wymieniać za co, ale nie byłaby to prawda. Nie uwielbiam „Fear Agent”, bardzo, bardzo lubię, ale nie uwielbiam. No może trochę. I może jeszcze zacznę, bo zabawa z nią jest naprawdę znakomita. A dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że chociaż na oryginalność nie możecie tu liczyć, Remender dołożył starań by zabawa motywami wyszła mu jak najlepiej i zdecydowanie udało mu się to znakomicie. Co zatem znajdziecie w „FA”?
Przede wszystkim wszystko to, czego możecie oczekiwać po komedii SF będącej połączeniem Kina Nowej Przygody z komiksami superhero. Zaczynając od bohatera, który jest niczym skrzyżowanie Jamesa Bonda, Johna McClane’a, agenta J i Hana Solo (między innymi oczywiście), przez całe bogactwo najróżniejszych, najczęściej zabawnych niezwykłych stworzeń, po wydarzenia i konkretne sceny pełnymi garściami czerpane ze skarbnicy gatunku. Inspiracje można by wymieniać długo, ale że wyszukiwanie ich to jedna z większych przyjemności, jakie oferuje ta seria, każdy czytelnik najlepiej niech sam je odkryje.
Największym plusem całości jest w końcu to, jak Remender bawi się tym, co wchłonął przez lata, jako czytelnik/widz fantastyki i komiksu. Zbiera to wszystko do kupy, łączy, miksuje i serwuje nam jako gotowe danie. Nie jest to jednak odgrzewany kotlet, a całkiem udana dekonstrukcja potrawy, podana zresztą z wyczuciem i smakiem. Dzięki temu całość jest zabawna, (w podobny sposób, co filmy z serii „Faceci w czerni”), ale bywa też krwawo, spektakularnie, niebezpiecznie i widowiskowo. Lekkość i umowność całości sprawiają, że komiks dosłownie połyka się na raz, choć album jest konkretnej grubości.
Do tego wszystkiego dochodzi naprawdę dobra szata graficzna. Tony Moore, tak, ten od „Żywych trupów” i „Deadpoola”, z pomocą Jerome’a Opeñi, z którym Remender pracował nad „Wolverine’em” czy „Punisherem”, oferują nam lekkość stylu, łączącego realizm z cartoonowymi naleciałości. Ma to swój urok i jest po prostu miłe dla oka. Przede wszystkim jednak dobrze oddaje wszystkie aspekty „Fear Agent”, od komediowych sekwencji, przez sceny akcji, po nastrojowe i epickie momenty. Reasumując: warto. Dobra, lekka rozrywka w klimacie kinowych hitów spod szyldu komedii SF gwarantowana. I tylko ma się ochotę na więcej.
|
autor recenzji:
wkp
07.03.2020, 06:41 |