S – JAK SANDMAN. L – JAK LUCYFER
Kolejna, nowa wyprawa do świata Sandmana jest odwiedzinami u samego władcy piekieł. Co tam po latach słychać u Lucyfera?
Właśnie „Lucyfer” jest trzecią z serii wydawanych w ramach tzw. „Uniwersum Sandmana”. Projektu, w którym pod pieczą samego Neila Gaimana zafascynowani jego Sandmanem (Gaiman kreował serię od 1988 do 1996 roku) rozwijają kolejne wątki, dopisują ciągi dalsze, odkrywają nowe zakamarki tego świata. Byliśmy już więc w „Śnieniu” oraz w „Domu Szeptów”. A teraz czas przypomnieć sobie upadłego anioła z Miasta Aniołów.
W otwierającym cykl albumie „Diabelska komedia” Dan Watters splata ze sobą trzy narracyjne nici. Pierwsza z nich przywołuje dawne dzieje. Druga pokazuje współczesność Lucyfera. Trzecia – wplata w serię wątek ludzki. Pierwszym wątkiem autor przypomina o romansie Lucyfera i Sycorax, z którego zrodził się Kaliban, przywołuje Wiedźmy i Mazikeen. Drugim przedstawia współczesnego Lucyfera – wyglądającego jak lekko obłąkany lump z niewielkiej mieściny - próbującego odkopać (dosłownie!) przeszłość. Wreszcie trzecim pokazuje dzieje detektywa Johna Deckera, usiłującego rozwikłać mroczne tajemnice swej żony, u której wykryto guza mózgu. Wszystkie nici splatają się w jego hasło, jakim jest obłąkany Dom Galely’ego.
Watters próbuje w scenariusz wkręcić też kilka szatańskich postaci i motywów. Taką osobą jest William Blake, tu przedstawiony jako autor „Zniesienia nieba i piekła”, czyli księgi proroctw spisanych. Do „pociągnięcia” jest jeszcze wątek Roberta Johnsona – legendy bluesa, który na rozstaju dróg ma zawrzeć bluesowy pakt z diabłem. Dobrze buduje nastrój też wprowadzenie do fabuły… muzyki Jana Sebastiana Bacha. Znów ciekawe są obyczajowe wątki ludzkie. W „Domu Szeptów” mieliśmy wspólnie wychowujące dzieci dziewczyny. W „Lucyferze” mamy pokazaną utratę bliskiej osoby, która cierpiała na raka.
W „Lucyferze” wreszcie dobrze wypada warstwa graficzna. Każdy z wątków fabularnych Max Fiumara, Sebastian Fiumara i kolorysta Dave McCaig zilustrowali w nieco inny sposób. Najbardziej realistyczny jest wątek Johna Deckera. Najbardziej ekspresyjny – ten wspominkowy. Ciekawe jak zostanie rozegrany rysunek w tomie drugim, kiedy wątki wreszcie będą musiały się spleść w jedną historię? Na razie bowiem to trochę badanie gruntu, trochę sprawdzanie czy czytelnik takiego „Lucyfera” kupi.
„Lucyfer: Diabelska komedia” nie różni się więc mocno od albumów otwierających dwa pozostałe nowe sandmanowe cykle (to „Śnienie: Ścieżki i wpływy” oraz „Dom Szeptów: Moc podzielona”). Niby mamy w nich namiastkę starego „Sandmana” i Gaimana. Ale… Pierwsze albumy na razie nie dają odpowiedzi na pytanie, czy „Uniwersum Sandmana” będzie czymś więcej niż tylko próbą zarobienia na popularności bohatera sprzed lat. Jednak i pierwszy „Sandman” zatytułowany „Preludia i nokturny” też nie zapowiadał tego, co wydarzyło się później.
Na koniec wspomnieć muszę o okładkach sześciu zeszytów, z których złożono pierwszy tom serii. Na uwagę zasługują szczególnie dwie – ta wykorzystana na okładce (czy tylko ja mam wrażenie, że spogląda z niej Alan Moore?) oraz inspirowana „Pietą” praca, na której upadłego Lucyfera niesie Sycorax… Coś piekielnego!
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
27.04.2020, 09:52 |