SZÓSTY REWOLWER. SZÓSTY
Od dłuższego czasu możemy mówić o prawdziwym komiksowym boomie. Opowieści obrazkowe wydają właściwie wszyscy. I dobrze. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie.
Szczególnie na uwagę zasługuje oferta komiksów historycznych, prezentujących w końcu prawdziwe dzieje. Bez nich rynek byłby uboższy. Jednak nie tylko wielcy gracze – jak Instytut Pamięci Narodowej, który oczywiście mam na myśli czy ciągle wznawiający m.in. historyczne księgi „Tytusa, Romka i A’tomka” Prószyński i Spółka próbują uszczknąć coś z komiksowego tortu.
Tak jest też w przypadku mniejszych graczy. Jak np. wydawnictwo Timof Comics. Nie zdziwię się Czytelniczko droga i Czytelniku drogi, że nie słyszeliście jeszcze w ogóle o tym wydawcy. Zgadłem? Zgadłem. Jego komiksy nie trafiają na półki ogólnopolskiej sieci księgarskiej, gdzie można zaopatrzyć się w komiksy, książki, płyty kompaktowe ale też papier pakowny i czasopisma.
Wydawca zaś nie pojawia się choćby np. na Festiwalu Komiksu Historycznego. Gustuje raczej w niszowych imprezach, których odbiorcami są ci, którzy wiedzą co dzieje się na rynku komiksowym. Tym samym też skazuje się na pozostanie w owej niszy, w której siedzą tylko te Czytelniczki i ci Czytelnicy, którzy na co dzień nie płyną głównym nurtem. To doprawdy zaskakujące. Ale cóż, wydawcy wola. Nikt nie może mu niczego nakazać.
Tak więc kiedy już dowiedziałaś się ode mnie Ty Czytelniczko i Ty Czytelniku, że jest takie wydawnictwo jak Timof Comics, mogę zacząć zachęcać cię do lektury jednej z serii, jaką publikuje ten edytor. Jednej, trzeba Ci bowiem wiedzieć, że wydawnictwo funkcjonuje na rynku już od 2005 roku! A to oznacza, że Timof na rynku jest obecny już nie od pięciu, nie od dziesięciu, ale od piętnastu lat!
Ha, taki żart nawiązujący do kultowego programu z niezapomnianą czołówką, do której muzykę napisał niezwykły Sławomir Łosowski z zespołu Kombi. Oczywiście myślę o zespole Kombi tym prawdziwym. A nie Kombii przez dwa „i” na końcu, śpiewającym piosenki jak „Awinion”, odcinającym kupony od sławy, podszywając się pod Kombi przez jedno „i” na końcu.
Okazuje się, że w swym katalogu wydawniczym Timof Comics ma komiksy doprawdy intrygujące i interesujące. Są to i pojedyncze albumy, i całe serie. Piszą je i rysują Polacy oraz komiksiarze zagraniczni. Nawet zza naszej wschodniej granicy!
Wprawdzie nie są to rzeczy aż tak interesujące, jak kultowe przygody wspomnianych bohaterów Papcia Chmiela i nie tak porywające jak realistyczne prace poświęcone walczącym o naprawdę wolną Polskę, ale nie każdy może być najlepszy. Wiem, że ta prawda może zaboleć, ale trudno. Nie będę owijał w bawełnę, że jest fajnie, jak nie jest.
Kiedy już wprowadziłem cię w arkana wydawnicze, sięgnijmy wreszcie po komiks.
A nie. Jeszcze jedno. Na początku napisałem o komiksowym boomie. Jednak angielskie to słowo, a my jesteśmy przecież w Polsce.
Dlatego użyję raczej zamiast „boomu” stwierdzenia, że mamy do czynienia z prawdziwą wydawniczą „erupcją”. Mogę też napisać, że edytorzy urządzili sobie niezłe, wydawnicze „strzelanie”.
Koniec dygresji droga Czytelniczko i drogi Czytelniku. Jeśli czytasz jeszcze te słowa, zastanawiasz się pewnie o czym dziś przeczytasz? Szast-prast, wyciągam komiks z koperty niczym królika z kapelusza.
W moje ręce trafił doprawdy wspaniale wydany komiks. Fakt, nie ma on formatki A-4 do jakiego przyzwyczaili nas autorzy komiksów historycznych (które cenię bardzo). Nie ma też typowego formatu „tytusowego” (na „Tytusie, Romku i A’tomku” wychowałem się w latach 80-tych stulecia numer dwadzieścia po narodzinach Chrystusa). To komiks w formacie amerykańskim.
Jeśli droga Czytelniczko i drogi Czytelniku nie jesteście mocno obeznani w komiksie, może być to dla Was pewnym zaskoczeniem. Format amerykański? Jest taki! Czyli jaki? Duży? Mały? Średni. Mieści się pomiędzy A-4 a B-5.
Pierwszymi tego typu wydawnictwami z jakim zetknął się polski odbiorca były chyba „The Amazing Spiderman” oraz „The Punisher” wydane w połowie 1990 roku przez nieodżałowane wydawnictwo TM-Semic. Później worek z takimi komiksami rozwiązał się na dobre, a wysypały się z niego takie wspaniałe i fantastyczne serie tak „Batman”, „Goliat”, „Barbie”, „Superman”, „Mega Marvel” a nawet kultowy komiks jakim bez wątpienia jest „X-Men”.
I już wiesz jaki format mam na myśli. Tak, właśnie ten! Wydawany w nim dziś jest też „Hellboy”, „Spawn”, „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” a nawet „Sandman”, „Kaznodzieja” czy „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela”. Oczywiście w tym samym formacie wydany jest komiks, któremu dziś postanowiłem poświecić nieco miejsca.
Jesteś gotowa Czytelniczko? Jesteś gotowy Czytelniku?
Ha! Potrzymam cię jeszcze chwilę w napięciu. Najpierw opiszę wrażenia estetyczne. Komiks przepięknie pachnie jeszcze świeżutką farbą drukarską. Zszedł z maszyn w doprawdy znakomitej formie. Ma doskonale nasyconą czerń i wspaniale spasowane kolory. Żadnych wpadek drukarskich!
Do tego dobrze dobrany papier i w środku wydania, i na okładce. Aż chce się po takie wydanie sięgnąć.
Zazwyczaj nie oceniam komiksów po okładce, ale jeśli musiałbym to zrobić, musiałbym wystawić mu najwyższe oceny! Tak jest Czytelniczko i Czytelniku. Komiks ten dostaje ode mnie szóstkę. I jeżeli pamiętasz jeszcze, że na początku zaproponowałem zamianę słowa „boom” na „wystrzał” wszystko staje się powoli jasne!
Czytelniczko! Czytelniku! Połącz fakty. Połącz słowa. Połącz „wystrzał” z cyfrą „sześć”. Z kalamburu złożonego do kupy z rebusem wyjdzie ci tytuł serii dziś omawianej. Tak! Zgadłaś Czytelniczko! Zgadłeś Czytelniku! Przede mną „Szósty rewolwer”. Seria, która składa się już z sześciu wydanych po polsku odcinków.
Dobrze, że sześciu. A tym samym mamy tylko dwie szóstki. Z trzema – gdyby był to odcinek 66 – wcale nie byłoby mi już do śmiechu. Ha, taki żart.
I wiedz, że nie jest to żaden cieniutki zeszyt jak pierwszy „The Amazing Spiderman” czy „The Punisher” z numerem 1/1990 ani pierwszy „G.I. Joe” czy „Green Lantern” z kultowego w pewnych kręgach wydawnictwa TM-Semic, o którym już pisałem.
To komiks, który ma grubość książki. Może nie „Ksiąg Jakubowych” naszej noblistki Olgi Tokaczuk. Trudno porównywać go też do „Ogniem i Mieczem” z sienkiewiczowskiej Trylogii.
Ale przy „Miasteczku, w którym czas się zatrzymał” Bogumiła Hrabala nie wypada już słabo. Ba, „Szósty rewolwer” jest grubszy niż stojący na mojej półce tomik poetycki Jacka Podsiadło „Cisówka” wydany w kultowej, białostockiej „Bibliotece Kartek”! Wierzysz?
Po tej krótkiej dygresji poświęconej objętości wracam już do meritum. Nie jest to proste, gdyż lektura jest tak fantastyczna, że trudno się od niej oderwać. Przyznam się szczerze, gdy zacząłem czytać, skończyłbym zapewne na ostatniej stronie. Niestety. Po ciężkim dniu pracy zasnąłem w trakcie wieczornej lektury i dokończyłem zaznajamianie się z tomem szóstym serii „Szósty rewolwer” dopiero z rana, po przebudzeniu się koło godziny szóstej. Cóż za przypadek! Szóstej, a nie na przykład siódmej. Zresztą wtedy bym mógł nie zdążyć, bo do pracy mam na dziewiątą.
Oczywiście seria ma swoich wiernych fanów, którzy regularnie czytają jej kolejne odcinki. Ba, świetnie pamiętają co się w nich działo i dzieje.
Gdyby jednak ktoś chciał sobie przeczytać ją od początku, albo nie ma jeszcze pięciu pierwszych odcinków, przypomnę w tym miejscu ich tytuły. Droga Czytelniczko! Drogi Czytelniku! Szukaj na półce – czy to swojej biblioteczki, czy to internetowego sklepu z komiksami – następujących tytułów: „Zimne martwe palce”, „Rozdroża”, „Więzy”, Miasteczko zwane Pokuta” oraz „Zimowe wilki”.
Gdybyś chciała Czytelniczko i ty Czytelniku poznać je w oryginale szukaj serii „The Sixth Gun” i odcinków „Cold Dead Fingers”, „Crossroads”, „Bound”, „A Town Called Penance” oraz Winter Wolves”. Choć oczywiście ja proponuję ci – Czytelniczko i Czytelniku – polską wersję językową, której tłumacz zadbał o świetny przekład. Nie będę podawać jego nazwiska, by nie psuć zabawy związanej z odszukaniem go w stopce.
A możesz być więcej niż pewnym, że wszelkie smaczki, jakie w scenariuszu zawarł Cullen Bunn nie umkną Twej uwadze. Wiem co piszę. Sprawdzałem kilka tekstów w Google translatorze. Wpisałem sobie do niego słowa z dymków angielskich, z plansz dostępnych w Internecie i po wciśnięciu guzika „tłumacz” efekt wychodził znacznie gorszy, niż w wydaniu polskim.
Pewnie chciałabyś wiedzieć Czytelniczko i ty Czytelniku czy wszystko w tym tomie serii dobrze się kończy?
Nie zdradzę ci zakończenia szóstego „Szóstego rewolweru”, by nie psuć ci radości z obcowania z rewelacyjną materią tego komiksu. Nie oczekuj tego ode mnie. Nie mogę tego zrobić, bo byłabyś Czytelniczko zdenerwowana i byłbyś Czytelniku z pewnością zdenerwowany bardzo, że zaspoilerowałem cóż dzieje się na planszach. A nie chcę do tego doprowadzić. Po co to i mi, i Tobie, i Tobie, i jeszcze też Tobie?
Mogę tylko skopiować to, co podaje wikipedia.
„Utrzymana w konwencjach westernu i fantasy akcja serii rozpoczyna się krótko po wojnie secesyjnej w Stanach Zjednoczonych i opowiada o rywalizacji rewolwerowca Drake'a Sinclaira i zdegradowanego oficera armii Oleandra Hume'a, którzy walczą o zdobycie sześciu rewolwerów, z których każdy posiada tajemne moce przechodzące na właściciela. Opętany Hume odkrywa, że szósty rewolwer posiada nieświadoma niczego młoda kobieta Becky Montcrief”.
Długi akapit mi wyszedł. Wiedz jednak, że był to cytat z internetu (dlatego użyłem znaczków „ i ” na początku i końcu). Kolejne będą już krótsze.
Ha, zapomniałbym. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tylko zacytowane powyżej słowa, by na ich bazie stworzyć całą serię, trzeba mieć łeb jak sklep. W dodatku jak sklep nie byle jaki, bo wielkopowierzchniowy!
Seria to przecież coś zupełnie innego niż 24-, 48- czy nawet 64-stronicowy album komiksowy. Tu trzeba rozpisać sobie setki – a nawet tysiące – stron! Tysiące, dziesiątki tysięcy kadrów!
I tyle musi ci Czytelniczko i Czytelniku wystarczyć. Reszty dowiedz się sam.
Wiedz jednak, że przez plansze przeprowadzi cię doskonale nie tylko scenarzysta, ale także rysownik. Brian Hurtt jest twórcą, którego prace po prostu musisz zobaczyć! Nie zapomnisz ich na długo.
A na koniec napisać mogę tylko jedno.
POLECAM! A NAWET ZDECYDOWANIE POLECAM!
I dziękuję wydawnictwu Timof Comics za udostępnienie egzemplarza wspaniałego komiksu do recenzji.
P.S. Zapomniałem jeszcze o jednym. Wydawca zadbał, by ustawiając na półce obok siebie kolejne tomy komiksu nie mieć chaosu, ale naprawdę wspaniale zgrane grzbiety. Może nie panoramę, jak w wypadku „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela” lub „Wielkiej Kolekcji Komiksów DC”, ale grzbiety zgrane.
To jeszcze jeden powód, by sięgnąć po serię. Miłośnicy elegancji na regale – a nie bałaganu grzbietów różnej wysokości, szerokości i kolorów - będą naprawdę zachwyceni!
Raz jeszcze więc polecam. I raz jeszcze dziękuję wydawnictwu Timof Comics za egzemplarz komiksu do przygotowania tej recenzji.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
29.02.2020, 17:48 |