WIECZNA NADZIEJA
Na początku lat 90. magazyn „Komiks” zaprezentował „Wieczną wojnę”. Antywojenny komiks science fiction stworzony przez duet Joe Haldeman (scenariusz) i Marvano (rysunki). Trzy dekady później dostajemy inny ważny komiksie science fiction z przesłaniem.
„Wieczna wojna” – dla pokolenia wychowanego na „Kapitanie Klossie”, „Kajku i Kokoszu” i „Relaxie” była jak potężny kopniak w głowę. Haldeman i Marvano – pod przykrywką komiksu osadzonego w przyszłości – wyszydzili absurd wojny. Punktem wyjścia była wojna w Wietnamie, na którą scenarzysta sam trafił. „Wieczna wojna” zresztą „kopie po głowie do dziś. Teraz zaś ma godnego siebie konkurenta. Komiks, który można śmiało postawić obok kultowego dzieła Haldemana i Marvno.
Tytuł: „Shangri-La”. Autor: Mathieu Bablet. Coś koło 220 plansz komiksu o grupie sterowanej przez grupkę popaprańców. Grupkę, która podporządkowała sobie dosłownie wszystko – poczynając od mediów, przez produkcję, aż po umysły którymi próbuje coraz bardziej sterować. Grupkę, która buduje własną krainę wmawiając, że Ziemia nie nadaje się do zamieszkania. Która tworzy stację – „mieszaninę blachy i rur” – będącą podobno najlepszym miejscem do życia. Kreuje utopię, gdzie o potrzebach decyduje ktoś mądrzejszy niż przeciętny „zjadacz chleba”. Decyduje i zarządza wmawiając, że gwarantem szczęścia jest praca, zaś wszystko, co potrzebne jest do życia to najnowsze produkty firmy Thianzu. Jedyna firma, która kreuje wszystko, co otacza mieszkańców stacji. Jedyna, dzięki której społeczność przynajmniej wie, w jakim kierunku zmierza…
Stacja jest miejscem ciasnym, dusznym, gdzie złapanie oddechu nie jest możliwe. W niej pojawia się grupka, w której są Nova, Aisza, Scott i Virgille. Grupka, która inaczej rozumie słowa takie jak „szczęście” czy „wolność”. Dla której „religia” czy „systemy” to ramy, w których niekoniecznie chcą się poruszać. To ramy mylnie postrzegane, w których nie ma miejsca na własne odczuwanie, własną interpretację i własne zdanie. Tylko czy wolność da się ujarzmić? Czy człowieka można ogłupić na tyle, by samodzielnie nie myślało własnych potrzebach? Czy można mu coś wmówić i robić wodę z mózgu? Niekoniecznie. Przynajmniej nie każdemu. Dlatego gdy na kartach komiksu coraz głośniej słyszane są hasła nacjonalistyczne a góra coraz bardziej przykręca śrubę, nastroje antyglobalistyczne, postulaty wolnościowe muszą zwyciężyć.
I właśnie to jest drugie dno tej historii ubranej w szaty science fiction. Tak, jak „Wieczna wojna” była komiksem antywojennym, tak „Shangri-La” jest komiksem antyglobalistycznym, walczącym z odgórnym sterowaniem jednostką. Jednostką, której samotność świetnie pokazuje okładka. Ale podobnych kadrów wewnątrz komiksu jest więcej. Cały album jest przeskokami z dusznych wnętrz, do rozległych przestrzeni kosmicznych, gdzie można w końcu „odetchnąć” wolnością. Plansze są pełne technicznej elegancji, która kojarzyć się może z pracami japońskiego twórcy Katsuhiro Otomo, który stworzył kultową „Akirę”.
A jednocześnie w komiksie – choć stacja nie kończy tak, jak chcieliby zarządzający ją - jest jakaś nadzieja. I tego się trzymajmy. Nawet kiedy ludzie wokół nas myślą inaczej.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
06.03.2020, 22:18 |