WIELOSKÓRKA BRACI GRIMM
Kojarzycie braci Wilhelma i Jacoba Grimmów? No ba, kto ich nie kojarzy. Ba, każdy o nich słyszał. No właśnie – o braciach, czy o baśniach? O braciach na pewno. O baśniach? Kilku z pewnością. O „Jasiu i Małgosi”, „O rybaku i złotej rybce”, o „Czerwonym Kapturku” czy o „Królewnie Śnieżce”. A słyszeliście o „Wieloskórce”? Nie? No to jest ku temu okazja. Na „Wieloskórce” Grimmów opiera się „Skóra z tysiąca bestii”. Komiks, którego autorem jest Stephane Fert.
Przez lata jednak baśnie braci Grimm straciły część swego pierwotnego charakteru. Dostosowywane do potrzeb młodego czytelnika pogubiły sporo ze swój drapieżności. Dodatkowo ilustrowane w cukierkowy sposób stawały się banalnymi historyjkami. Komiksowa „Skóra z tysiąca bestii” jest baśnią prawdziwą. Bez ugrzecznień, cenzury i udziecinniania. Ma śmieszyć? Śmieszy! Ma straszyć? Straszy! Ma być z morałem? Jest z morałem! To dobra odmiana. I dla młodszego, i dla starszego czytelnika.
Komiks Stephane Ferta zauroczy czytelnika od pierwszego spojrzenia na plansze. Utrzymane w mrocznej kolorystyce malowane kadry tworzą oprawę godną baśni „o silnych kobietach i mężczyznach gnanych żądzami”. Fiolety, brązy, błękity, czerwienie, których używa autor wprowadzają tajemniczy nastrój. Do tego dostajemy jeszcze bajkowe postaci. Niby z dziecięcej baśni właśnie. Ale w jednej chwili potrafią się przeistoczyć np. z piękniej księżniczki w krwiożerczą bestię. Jak w baśniach. Tych prawdziwych, gdzie obok dobra istnieje zło, gdzie muszą pojawić się skrzaty, wampiry, gadające zwierzęta i magiczne przedmioty. Gdzie musi być ten dobry i ten zły… Tak, w „Skórze z tysiąca bestii” wszystko jest na swoich miejscach.
Historia zaczyna się od spotkania wróżki - a może wiedźmy - Margot z poszukującym zaginionej księżniczki Jeżynki jednookim Lou. Plansza po planszy zagłębiamy się do świata baśni (zamek Neuschwanstein szalonego Ludwika II Wittelsbacha jest do tego wymarzoną scenerią; a jeśli dodamy do niego jeszcze jego podziemny odpowiednik…). Poznajemy kolejnych bohaterów – piękną dziewczynę ze wsi, w której zakochał się Król Jelonek – władca lasu. Ich córkę – wspomnianą Jeżynkę, wypędzoną przez złego władcę po śmierci matki. Poznajemy jej perypetie w świecie zwierząt i ucieczkę przez złym ojcem-czarnoksiężnikiem, gdy ten szyje jej ubranie skrojone ze skór zwierzęcych przyjaciół dziewczyny. Z kolei bohaterowie komiksu poznają ciągle poznają nowe doznania – jak miłość, złość, tęsknota, rozpacz…
Jest w tym komiksie sporo z teatru. Poszczególne postacie, ich kostiumy są właśnie jak ze scen lalkowych. Całość – niczym spektakl na sceny i akty - podzielona jest na rozdziały. Są one niczym poszczególne szufladki, niczym kolejne pudełeczka wyjmowane ze szkatułki, by dopowiedzieć kolejny fragment baśni.
Podobno „baśnie to teksty święte i starożytne, napisane przez starszych panów z brodami”. Czy jednak każdy nie pisze swojej baśni? Wszak podobno jesteśmy stworzeni z marzeń. Wszak są w nas i bestie, i miłość. Dwa elementy, bez których dobra baśń nie może się obejść. „Skóra z tysiąca bestii” jest właśnie taką dobrą baśnią. W sam raz na ten dziwny czas, w jakim przyszło nam dziś żyć…
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
P.S. Nie chcę nic mówić, ale czuję, że „Skóra z tysiąca bestii” będzie pojawiała się w podsumowaniach roku 2020.
autor recenzji:
Mamoń
12.04.2020, 21:14 |