FIBI KONTRA GOBLIN
Pierwszy dwa tomy serii „Fibi i jednorożec” okazały się całkiem niezłą rozrywką. Z jednej strony mocno naiwną i operującą schematami do mnie nie trafiającymi (pomyślcie o zakochanym w sobie jednorożcu… zbiera się na mdłości, prawda?), z drugiej czasem okazywało się, że rzecz jest zabawna, potrafi poprawić humor a nawet – nieczęsto, ale jednak – trafna w swej satyrze. Ponieważ jednak seria zdobyła Washington State Book Award, Scandiuzzi Children’s Book Award w kategorii książka dla czytelników w wieku 9-12 lat (za pierwszy tom) oraz PNBA Book Award (za drugi), a potem już nie, obawiałem się nieco, jaki okaże się tom trzeci. I jaki jest? Cóż, chyba nikt nie będzie zaskoczony, jeśli powiem, że identyczny, jak dwa poprzednie. Komu się więc podobały, śmiało może po niego sięgnąć, kogo zaś nie kupiły, nadal pozostanie nieprzekonany.
Główną bohaterką serii jest mała, ale obdarzona jakże wielką wyobraźnią Fibi, dziewczynka chodząca do czwartej klasy. Jak się chyba możecie domyślić, Fibi nie jest takim zwyczajnym dzieckiem, jak to by się wydawało. Wychowywana przez rodziców nerdów, w szkole może pochwalić się opinią dziwaczki i… brakiem przyjaciół. Ale jej życie zmieniło się pewnego dnia, kiedy dziewczynka spotykała w lesie… jednorożca. Nie dość, że takiego prawdziwego, z legend, to jeszcze rodzaju żeńskiego, a te są przecież niezwykle rzadkie. Jakby tego wszystkiego było mało, Marigold, bo tak miało na imię to stworzenie, władało jakże potężną magią i potrafiło spełniać życzenia! Ale miało też swoje wady, a największą z nich był fakt, że… kochało samą siebie. I to do tego stopnia, że gdy tylko dostrzegła gdzieś swoje odbicie, zapominała dosłownie o całym świecie.
Tyle jeśli chodzi o tło. A co dzieje się w trzecim tomie? To, co zaczyna się jako obawa, że Fibi zostanie wyrzucona z domu, zmienia się w radość, kiedy okazuje się, że rodzice zafundowali jej… wyjazd na obóz muzyczny. Oczywiście nawet w takie miejsce Fibi nie mogłaby się wybrać bez Marigold, a co to oznacza, chyba nikomu nie trzeba mówić. Dziewczynka i jednorożec znów wpakują się w mnóstwo niezwykłych przygód, a także spotkają między innymi goblina. Jakby tego było mało czeka je ratowanie znienawidzonej Dakoty, a to przecież jedynie część tego, co będzie się działo!
Od cyklu tapiserii „Dama z jednorożcem” i „Polowanie na jednorożca” i animacji „Ostatni jednorożec”, po serię komiksową – taką drogę przeszedł pomysł na „Fibi i jednorożca” (choć znając Marigold seria ta powinna nosić tytuł „Jednorożec i brzydkie ludzkie coś-Fibi”). Autor(ka) – Dana jest osobą transpłciową – zainspirowana tymi legendarnymi dziełami stworzyła serię pasków komiksowych, które zadebiutowały w Internecie, by potem przyjąć się na tyle dobrze, że zagościły najpierw w gazetach, a wreszcie w formie albumów komiksowych, a tymi ostatnimi mogą się cieszyć czytelnicy znad Wisły.
Jeśli natomiast macie po kilka lat i lubicie kolorowe, lekkie i sympatyczne opowieści o niezwykłych stworzeniach, przyjaźni i szkolno-koleżeńskich kłopotach, cieszyć macie się z czego. „Fibi i jednorożec” to opowieść prosta, ale posiada niezbędne w takich przypadkach przesłanie, do tego dochodzi słodki, przepełniony cukierkowością klimat i cartoonowa szata graficzna. Jest w tym nuta goryczy, ale niewielka, więc rzecz w ostatecznym rozrachunku trafia głównie do młodych. Starsi znajdą tu jednak kilka udanych żartów, wspomnianą już satyrę i tym podobne elementy, które trafią do nich o wiele bardziej, niż do dzieci.
Wszystko to składa się na niezłą serię. Mającą swoje plusy i minusy. Nie wybitną, nie mającą nawet porównania z „Garfieldem” czy „Fistaszkami”, ale też i nie rozczarowującą. Ot niezobowiązująca rozrywka w przerwie między poważniejszymi tytułami.
|
autor recenzji:
wkp
21.05.2020, 06:54 |