Wymień trzech ulubionych bohaterów ze stajni Marvela? (…)
Trudne? Bardzo trudne. Kogo wybrać? Na mojej liście - na pewno - znalazłby się Moon Knight. Mam słabość do przygód Marka Spectora vel Moon Knight. Wiem, że nie jest to postać, czytaj superbohater zbyt popularny w krajowym "komiksowie", lecz kto bogatemu zabroni.
Aczkolwiek przyznam szczerze, Moon Knight należy do tych superbohaterów ze stajni Marvela, którego potencjał nie został jeszcze w pełni odkryty!
Tymczasem postać owa liczy sobie na ten moment 45 latka. Zadebiutowała na łamach zeszytu „Warewolf by Night” w 1975 roku! Dodać należy, iż przez ten cały czas bohater ten, choć pojawiał się w wielu opowieściach np. autorstwa samego Billa Sienkiewicza oraz w kilku istotnych momentach (bardzo ważnych) dla uniwersum Marvela np. w „Civil War”, to zawsze pozostawał w cieniu innych znamienitych superbohaterów.
Przełom nastąpił z nadejściem Marvel Now, a konkretnie dla tej postaci w 2014 roku. Pojawiła się na rynkach anglojęzycznych seria zatytułowana: „Moon Knight: From the Dead”. A od tego momentu rozpoczął się istny szał na Moon Knighta!
Marvel poczuł koniunkturę i nie zakopywał gruszek w popiele, a owocem tego były kolejne komiksy.
Przede mną leży wydany po polsku przez Egmont, w znakomitym standardzie, ze skrzydełkami, na pachnącej kredzie, zbiorczy tom z następującymi opowieściami: Moon Knight 2016 1-14! Zawiera on w sobie od groma zeszytów stworzonych do scenariusza (geniusza) Jeffa Lemire i w oprawie graficznej Grega Smallwooda.
W tym miejscu warto także dodać, że jest to komiks rewolucyjny dla tej postaci, a pokrótce jego historia prezentuje się następująco!
Marc Spector to były agent, żołnierz, najemnik, który zginał śmiercią tragiczną w Egipcie. Zginał zastrzelony przez własnych kumpli i zmarł pod statuą egipskiego boga Księżyca - Khonshu! Jednakże po pewnym czasie powrócił do żywych, a zarazem doznał swoistej przemiany! Wszystko się zgadza, ale nie do końca.
Marc Spector jest wariatem! Obrońca Nowego Yorku jest wariatem? Tak, zamkniętym w zakładzie dla obłąkanych! Na marginesie i żartując sobie. Wiedziałem! Podejrzewam go o to od dawna. Koniec dygresji.
Ten, Moon Kinght a.k.a. Mark Spector! Ten zmartwychwstaniec! Ten były nieboszczyk przechodzący w rożne stany świadomości i mający swoiste rozdwojenie jaźni! Ten walczący nocą z żywymi i martwymi, byłymi żołnierzami „S.H.I.E.L.D.”, upadłymi najemnikami i policjantami, wszelakimi łotrami, ale także z duchami i zmorami! Ten, który stał się swoistym mrocznym, albo najmroczniejszym rycerzem walczącym ze złem jest wariatem?
Tak! Ale nie do końca.
Scenariusz Jeffa Lemire jest genialny, prosty niczym konstrukcja cepa i zakręcony, niczym świński ogon. Nie będę zaradzał więcej, aby nie psuć Ci zabawy, ale słowem kluczem jest maska!
Maska? Maski - odmieniaj sobie, jak chcesz. Czytasz i nie możesz oderwać się od lektury, gdyż ten superbohater został przekonstruowywany.
Ma to swój ogromny smaczek, a jeszcze czyta i ogląda się przednio!
Bo quasi realistyczna i bardziej Cartoon oprawa graficzna Grega Smallwooda ma w sobie wielką moc oddziaływania. Jest bardzo dopracowana, czytelna i taka dopieszczona i przemyślana, gdyż ten artysta pierwszorzędnie kadruje i ma dar do efektownej prezentacji postaci, a jeszcze w sukurs temu podażą kolorystyka od Jordie Bellaaire.
Dziwnie to zabrzmi, lecz kolorystyka jest zbudowana na szarościach i na naturalnych kolorach, ale przede wszystkim na spektakularnej prezentacji bieli! Owe efekty wizualne oddziałują na czytelnika, a całość tej oprawy graficznej można określić jak uderzająca i nie gryząca się!
Podsumowując! „Moon Knight od Jeffa Lemire jest świetny! Ba, jest to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów trykotów. Jest to relaksujące i wspaniałe czytadło!
Zdecydowanie polecam!
|
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
10.06.2020, 10:35 |
LOONY KNIGHT
Większość pisanych przez Jeffa Lemire’a dla Marvela serii dobiegło już końca (patrz. „Extraordinary X-Men”, „Hawkeye”), ale już na ich miejsce pojawił się nowy tytuł. „Moon Knight”, bo o nim mowa, to zamknięta w jednym, niemal 350-strronicowym tomie opowieść, która znakomicie nadaje się na początek przygody z tym bohaterem, jak i dla długoletnich fanów. I przy okazji to kawał bardzo dobrego, dosyć nieoczywistego komiksu.
Marc Spector zwariował. Był Moon Knightem, był Jake’iem Lockleyem i Stevenem Grantem, bohaterem walczącym o bezpieczeństwo mieszkańców Nowego Jorku, a teraz jest wariatem. A może zawsze nim był? Gdy budzi się w zakładzie psychiatrycznym, odkrywa, że spędził tu niemal całe życie. Czy tak jednak jest w rzeczywistości? Co tu się właściwie dzieje? I czym się skończy?
Dla Jeffa Lemire’a seria „Moon Knight” musiała być sporym wyzwaniem. Nie dość, że nie za dobrze czuje się w komiksach superhero i jedynie jego własne, mocno trzymające się ziemi fabuły są naprawdę znakomite, to jeszcze pisanie tytułu przejął po znakomitym i docenionym runie Elisa, Bunna i Wooda. Ale na szczęście wybrnął z tego zadania naprawdę znakomicie, serwując nam kawał dobrego komiksu, który spodoba się wszystkim miłośnikom jego twórczości i – oczywiście – fanom Moon Knighta.
Strzałem w dziesiątkę okazał się tu pomysł co prawda nieszczególnie oryginalny (pamiętacie chociażby drugi tom „Wolverine’a” Jasona Aarona?), ale dobrze pasujący do postaci głównego bohatera – czyli podważanie jego dotychczasowego życia i kariery. Wiele twarzy, wiele tożsamości, wiele osobowości, a może jednak nie? Kim tak naprawdę jest nasz bohater? Lemire zagłębia się w to i udaje mu się udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi, jednocześnie znakomicie prowadząc akcję. Rzecz ma w sobie wiele oczywistości, temu zaprzeczyć się nie da, ale jednocześnie sporo tu zaskoczeń i po prostu dobrej zabawy. Ja osobiście Moon Knighta jako bohatera nie lubię, jedynie Bendis zdołał mnie do niego przekonać, ukazując go w wersji z uniwersum Ultimate, jako człowieka z wieloma jaźniami, jednak Lemire zdołał kupić mnie swoją wizją.
I kupiły mnie także znakomite ilustracje Grega Smallwooda, które balansując na krawędzi realizmu i cartoonowości, doskonale oddają klimat i charakter całej opowieści. Opowieści bardzo dobrej i wartej przeczytania, nawet jeśli miałby to być Wasz jedyny kontakt z tym bohaterem. Lemire i Smallwood odwalili tu kawał dobrej roboty – o wiele lepszej, niż inne serie Lemire’a, takie jak „Extraordinary X-Men” czy „Hawkeye” – dlatego polecam gorąco. Tym bardziej, że to jednocześnie solidnych rozmiarów tomiszcze, więc zabawa szybko się nie kończy.
|
autor recenzji:
wkp
09.06.2020, 07:01 |
WSZYSTKO, CO CHCIELIBYSCIE WIEDZIEĆ O SUPERBOHATERZE…
…ale boicie się zapytać. Postać znaną w świecie trykotów jako Moon Knight na czynniki pierwsze rozkłada Jeff Lemire.
Moon Knight, ale też Mark Spector, Jake Lockley czy Steven Grant. To jedna i ta sama postać. Superheros, pensjonariusz szpitala psychiatrycznego, gwiazda filmowa, amant wyborowy. Wszystko zaczyna się właśnie w zakładzie zamkniętym. Trochę jak w „Locie nad kukułczym gniazdem”, gdzie Spector jest jak McMurphy, Bertrand Crawley przypomina wodza, zaś personel z lekarką Emmet są jak pielęgniarze i siostra Ratched z książki Kena Keseya. Do tego dochodzą jeszcze Francuzik, prowadząca bar Gena i dawna miłość bohatera – Marlene. Głowy podopiecznych, którzy - podobnie jak u Keseya – próbują opuścić przybytek, produkują jednak jeszcze inne obrazy. Np. wizje wyjęte ze starożytnego Egiptu. Podziemne korytarze psychiatryka i tunele metra przypominają więc grobowce ze ścianami pokrytymi hieroglifami, a wspomniana Emmet jest niczym egipska bogini Ammut – pożeraczka dusz. Jakby tego było mało, Nowy Jork zaczyna powoli chować się pod grubą warstwą piasku…
Lemire zadrwił sobie więc z superbohatera pokazując go jako osobę chorą psychicznie. Jako gościa z jaźnią podzieloną na cztery byty. I przez te cztery byty przeprowadza nas – czytelników – próbując poskładać postać na powrót w jedno. Postać, której problemy z psychiką zaczęły się już w dzieciństwie. W młodości nasilaly się – w wieku 12 lat trafia do zakładu zamkniętego – a później było już tylko gorzej. Powstał Mark/Jake/Steven/Moon. W scenariuszu Lemire skacze między jego/ich światem/światami. Psychiatryk zmienia się w starożytny Egipt. Za chwilę jesteśmy na planie filmowym – akurat powstaje kolejna marvelowska superprodukcja; tym razem jej bohaterem będzie… Moon Knight – a później wędrujemy przez zakamarki Nowego Jorku. Tego normalnego. W pewnym momencie wątki splecone w jeden mają dać odpowiedź kim tak naprawdę jest bohater. Czy to Moon Knight? Czy Mark Spector? Jake Lockley? Czy może Steven Grant? A może są ze sobą na tyle powiązani, że jedna odpowiedź nie istnieje?
Poszczególne światy „złapał” na planszach Greg Smallwood. Szpital budzi niepokój, starożytny Egipt ma pochowane swe tajemnice – z bogami Khonshu (pojawia się m.in. po terapii elektrowstrząsami), Anubisem i Setem. Nowy Jork to brudne ulice i kolorowe knajpy, wreszcie plan filmowy pełen jest technicznych szczegółów. I - o dziwo - między nimi wszystkimi daje się łagodnie przejść. A to spora sztuka. Pomagają w tym jednak wizje, urojenia schizofrenika i wędrówki przez najgłębsze zakamarki głowy bohatera.
Przyznaję, pewnie nigdy nie sięgnąłbym po ten komiks. Superhero to nie moja bajka. Ale… Zachęciły mnie dwie rzeczy. Blurb ze słowami: „Kiedy Marc budzi się w zakładzie dla obłąkanych, dowiaduje się, że spędził w nim niemal całe życie” oraz nazwisko scenarzysty. Fakt, już wcześniej Lemire (m.in. „Opowieści z hrabstwa Essex”, „Podwodny spawacz”, „Twardziel”, „Royal City”) popełnił kilka komiksów o bohaterach w trykotach ze stajni Marvela. Dopiero jednak zestawienie tematu choroby psychicznej superherosa zaintrygowało mnie na tyle, by przeczytać jego marvelowski album. Nie powiem, Lemire sprawdził się w roli psychologa, który rozłożył Spectora na czynniki pierwsze, z każdej części wyjął to, co najważniejsze (bohaterstwo, wygląd, przeszłość) i ulepił na powrót. Dzięki temu nie wyszła amerykańska papka, ale dobre czytadło z psychologicznym zacięciem.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
|
autor recenzji:
Mamoń
07.06.2020, 17:23 |