ULTIMATE WARRIORS
Duet Bendis / Bagley powraca z kolejnym tomem „Ultimate Spider-Mana” i znów uderza w czytelników z całą mocą. Co prawda najlepiej sprawdza się tu pierwsza opowieść o powrocie Harry’ego, która emocjami, wątkami obyczajowymi i rozmachem dosłownie wgniata czytelników w fotel. Ale i drugiej fabule niczego nie brakuje. A każda z nich, jak zawsze, stanowi kwintesencję spiderowych motywów, przepuszczonych przez bendisowską wrażliwość i podkręconych do tego stopnia, że miłośnicy chcą tylko więcej i więcej.
Peterowi znów nie układa się z Mary Jane. Z każdym dniem coraz bardziej boi się o jej życie, a po śmierci Gwen nie umie znaleźć sobie miejsca. Wszystko pogarsza powrót Harry’ego Osborna, który nie dość, że zna tożsamość Spider-Mana, to jeszcze obwiania go o śmierć ojca – chociaż Norman wciąż żyje. Na domiar złego wychodzi na jaw, że on i MJ niegdyś chodzili ze sobą, o czym Peter dotychczas nie miał pojęcia. Rozdarty między miłość, a pretensję, między odpowiedzialność za innych, a solidarność z przyjacielem, staje do walki w przemienionym w Goblina Harrym, starając się zarazem chronić niewinnych, jak i uratować jemu życie …
Potem w mieście pojawia się niejaki Hammerhead i zaczyna wojnę gangów, chcąc przejąć teren Kingpina. Kingpin, by zażegnać konflikt, decyduje się prosić o pomoc… Spider-Mana. Nie licząc jednak tylko na niego, podejmuje także własne działania, wysyłając do akcji Elektrę. Na scenie jednak pojawia się więcej postaci – Iron Fist i Moonknight – a także powraca nie kto inny, jak Black Cat. Wrzucony w sam środek kłopotów Spider-Man będzie musiał opowiedzieć się po jednej ze stron, mając świadomość, że każda z jego decyzji może być tragiczna w skutkach, a jakby tego było mało, wciąż zmaga się z kolejnymi problemami związanymi z Mary Jane…
Największą siłą „Ultimate Spider-Mana” od początku były dwie rzeczy: wybranie najlepszych, najbardziej charakterystycznych i najciekawszych elementów starych komiksów o Pająku oraz wątki obyczajowe. Te pierwsze Bendis skondensował w rozpisanych najczęściej na około sześć zeszytów story arcach, w którym wykorzystał pełen ich potencjał, w tym drugich postawił na życiowy realizm, podlany w równej mierze łzami, co i humorem. To pierwsze udało mu się dlatego, że zawsze miał wielki talent do odtwarzania w nowej, bardziej realistycznej wersji znanych motywów. Sprawy obyczajowe wyszły jeszcze lepiej, dzięki temu, że autor jest znakomitym obserwatorem, a co ważniejsze stworzył przekonujące psychologicznie postacie i wcisnął je w ramy problemów, które mogłyby dotyczyć każdego z nas.
Z tego wszystkiego zrodziła się opowieść, która w połączeniu ze znakomitą akcją, epickimi scenami i szybkim tempem dała porażającą fabułę, od jakiej nie można się oderwać. Te emocje, te wydarzenia, ten klimat… Nieco słabiej jest w drugiej połowie, gdzie widać nieco zmęczenie materiałem. Bendis wrzuca tam najróżniejsza postacie i motywy i serwuje nam bardziej sensacyjną historię, którą czyta się szybko i przyjemnie, ale brakuje w niej bardziej rozbudowanych elementów życiowych. Część ta broni się jednak dzięki genialnie skonstruowanej postaci Moon Knighta, najlepszej wersji tego herosa, jaką widziałem, a także scenom DeWolff.
Dobra szata graficzna znakomicie pasuje do całości. Co prawda Bagley lepiej wypadał, kiedy tworzył mniej inspirowane mangą ilustracje w czasach pracy nad chociażby „Amazing Spider-Manem”, ale i tu jego rysunki trzymają poziom. Do tego dochodzi dobry kolor i świetne wydanie. W skrócie: warto i to jeszcze jak. Ja ze swej strony polecam gorąco, bo „Ultimate Spider-Man” to rewelacyjna seria i tylko szkoda, że na kolejny tom przyjdzie nam sporo poczekać.
|
autor recenzji:
wkp
22.07.2020, 07:35 |