Po kilku pewniakach, do których polskich odbiorców nie trzeba przekonywać, w egmontowej kolekcji „Plansze Europy” zaczynają pojawiać się coraz odważniejsze strzały. Te pewniaki to np. „Blueberry” tworzony przez Jeana Michaela Charliera i Jeana Girauda. To komiksy Marvano - jak „Berlin”, „Grand Prix” i „Bonneville”. To też kolejne cykle ze świata wymyślanego przez Christophe’a Arlestona - by wspomnieć serie „Lanfeust z Troy” czy „Trolle z Troy”. To wreszcie prace Leo tworzące serie „Aldebaran” czy „Betelgeza”.
Te komiksy mniej oczywiste to np. napoleońska „Bitwa” na podstawie powieści Patricka Rambaud. To też „Negalyod” Vincenta Perriota czy „Indyjska włóczęga” z ilustracjami Juanjo Guarnido. Teraz do grona nieoczywistych komiksów z Europy dołącza album „Robert Silverberg. W dół, do ziemi”. Tak, to komiksowa adaptacja książki „W dół, do ziemi” („Downward to the Earth”) Silverberga z 1970 roku. To komiksowa historia Eddiego Gundersona, który po kilku latach wraca na planetę Belzagor, znanej jeszcze niedawno jako Świat Holmana. Wtedy była kolonią. Dziś jest wolnym światem zamieszkałym przez słoniowate nildory (jeden z przedstawicieli tego gatunku znalazł się na okładce) i człekokształtne sulidory. Jednocześnie to cywilizowane istoty, niegdyś żyjące oddzielnie, a dziś tworzące jedną społeczność. Gunderson wraca na Belzagor jako przewodnik małżeństwa naukowców – Dorothy i Sama Wirgate. Chcą dostać się do tzw. Krainy Mgieł, by podejrzeć rytuał ponownych narodzin. Powrót ożywia jednak na powrót też stare demony i sprawia, że Eddie na nowo musi zmierzyć się z niepozamykanymi sprawami sprzed lat, kiedy nie tylko skonfliktował się z paroma osobami, ale też zostawił swą wielką miłość...
Wykreowana przez Silverberga niezależna Belzagor w latach 70. musiała kojarzyć się z kolonializowanymi przez wielkich naszego świata państwami, które dopiero co uzyskały niepodległość. Zresztą i dziś porównanie to jest jak najbardziej na miejscu. Opisane przez Silverberga w powieści, a pokazane w komiksie przez duet Philippe Thirault (scenariusz) i Laura Zuchetti (rysunki) miejsce ma sporo wspólnego ze wspólnotami plemiennymi. Rytuały – niezrozumiałe przez obserwatorów z naszej rzeczywistości – są czymś naturalnym, powtarzanym od pokoleń przez rdzennych mieszkańców. Chęć utrwalenia jednego z nich przez naukowców to nawiązanie do wielkich odkryć geografów i etnologów przemierzających glob. Jest więc i książka, i komiks zderzeniem dwóch światów. Świata – że powtórzę za wieszczem – szkiełka i oka oraz świata wiary i czucia. Świata racjonalnego myślenia i transowych wizji po zażyciu substancji rozszerzających świadomość. Jest próbą zrozumienia tego, co nie do końca jest wyjaśnione.
Jednocześnie to dobra lektura łącząca fabułę science fiction ze zwrotami akcji, zamianą ról (dosłownie) i miłosnymi rozterkami. Podana bez przegięcia w jakąkolwiek ze stron. W wersji rysunkowej to także sprawnie opisana i skumulowana do niewiele ponad stu plansz historia. To wreszcie historia, która w pewien sposób nawiązuje do kilku komiksów o których wspomniałem na początku. Nowe światy, kolonizowanie ich, próba zrozumienia mieszkańców… Czy podobnym tropem nie idzie w swoich komiksach Leo?
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.