„…słynne baczki Żbika, nazywane w redakcji, nie wiedzieć czemu, pedalskimi…”*
Bogusław Polch
Może właśnie z tych „pedalskich baczków” wziął się Kapitan Bzyk? Nie Żbik, ale Bzyk! Niby Żbik, ale… W wersji LGBT i tylko dla dorosłych. Kapitan, którego kulisy życia odsłania Ernesto Gonzales.
„Kapitan Bzyk” nie jest typowym komiksem. To raczej artbook Gonzalesa. Autor proponuje dwa rozdziały. Pierwszy - „W stronę słońca” – zbudowany jest z alternatywnych okładek poszczególnych, oryginalnych zeszytów. Nie lecą jednak po kolei tak, jak były wydawane. Układają się za to w fabułę! Od „Spotkania w Kukerite" po „Żółty saturator". Przez wzloty - jak w „St.Marie wychodzi w morze”, gdy Bzyk odgrywa scenę niczym z „Titanica”. Po upadki - np. „Wodorosty i pasożyty”, kiedy miłosne harce kończą się serią bolesnych zastrzyków w tyłek.
Gonzales wymyśla też podryw na „Zapalniczkę z pozytywką”, miłosną wpadkę – gdy spada peruka – zakończoną pytaniem „Gdzie jest jasnowłosa?” czy hippisowski „Wieloryb z peryskopem” nawiązujący do beatlesowskiej „Żółtej łodzi podwodnej”. Inne znaczenie nadaje zaginionemu SP-139WA, czego innego dotyczy akcja „Kryptonim Walizka”, kim innym jest „Niewygodny świadek”… Autor odczytał tytuły na nowo, odcinając je od PRL-owskich fabuł. Ale jednocześnie fabułę, którą stworzył z okładek dalej pozostawił w PRL-owskich realiach. Kolorowe ciuchy, dzwony, wino marki „Wino”, proporczyki, duże fiaty, papierosy „Carmen”. No i baczki! Jest wszystko.
W rozdziale drugim - „Czterdzieści dni na pustyni”- Gonzales proponuje zestaw okładek z cyklu „Zostań w domu!”. Cyklu na czasie, kiedy koronawirus sprawił, że spacer we własnych czterech ścianach stał się jedyną możliwością na przechadzkę. Tu już dostajemy cykl plakatów z roznegliżowanym (choć zawsze za czymś skrytym) Bzykiem podpowiadającym czym też zajać się, gdy wolnego czasu nikomu wreszcie nie brakuje. Prasowanie? Ulubione lektury? Gimnastyka? Kąpiel? Taniec? Sprzątanie? Każde zajęcie jest dobre, by kwarantannę przeczekać i w końcu wyfrunąć z gniazda. Jak ten wolny, niebieski (nie tylko z racji barwy munduru) motyl.
„Kapitan Bzyk” to „tribiut”. „Tribiut” specyficzny, ale spójny i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Gonzales nie poszedł w naśladowanie Bogusława Polcha, Grzegorza Rosińskiego, Jerzego Wróblewskiego czy Zbigniewa Sobali – rysowników oryginalnego Żbika. Wziął wprawdzie ich bohatera, wziął realia, w jakich był przedstawiany. Lecz pokazał inne (prawdziwe?) „ja” Żbika. Wesołego Bzyka, dla którego „nic co ludzkie nie jest obce”. Geja - czy może biseksualistę – który pod milicyjnym mundurem skrywa czułe serce. Gonzales swoimi ilustracjami nawiązuje do twórczości Touko Valio Laaksonena, czyli Toma of Finland (1920-1991). Jest więc to też „tribiut” złożony temu czołowemu artyście środowisk gejowskich.
Dopracowane jest wydanie. Okładka wyjęta jest z lat 70. XX wieku. W środku, na okładkach z oryginalną typografią zachowana jest „milicyjna” lilijka (choć w wersji przetworzonej). Czasami pojawiają się popularne w czasach Żbika rastry i kolorystyczne plamy. Oldskul pełną gębą.
A jak dla mnie to jeden z trzech najciekawszych i najbardziej zaskakujących hołdów polskich autorów złożonych twórcom i bohaterom klasycznych opowieści komiksowych czy filmowych. Dwa pozostałe to „Tyfus, Homek i Erotomek” Bartosza Słomki oraz „Wampiurs Wars” Jana Platy Przechlewskiego.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
* w: Mateusz Szlachtycz „Kapitan Żbik. Portret pamięciowy” The Facto, Warszawa 2017 str. 162-163
autor recenzji:
Mamoń
20.06.2020, 15:02 |