XAVIER POWRACA
Po świetnych seriach „All-New X-Men” i „Uncanny X-Men” pisanych przez Bendisa, pracę nad przygodami Marvelowskich Mutantów przejął znakomity Jeff Lemire. Co prawda nie do końca odnalazł się w tych klimatach, ale i tak jego run był ciekawy i warty uwagi. Kiedy po evencie „Inhumans kontra X-Men” Lemire odszedł z pokładu, ster przejął Charles Soule i z równie dobrym skutkiem zaczął sprowadzać Charlesa Xaviera zza grobu. A teraz kontynuuje to, co zaczął i jego album „Człowiek zwany X” pokazuje, że pisarz ma w rękawie kilka asów i warto jest śledzić jego wersję Dzieci Atomu.
X-Men nigdy nie mieli łatwo, ostatnio jednak problemów przybyło. Najpierw ich mentor został zabity przez Cyclopsa, potem doszło do rozłamu między Mutantami, a w końcu do śmierci wielu z nich w wyniku kontaktu z mgłą terrigenową. Teraz Xavier powraca i chce za wszelką cenę uratować świat. Do tego na scenie znów pojawia się Proteus, a wciąż osłabieni po starciu z Shadow Kingiem X-Men muszą się z nim uporać, ale czy będą w stanie? Co gorsza Psylocke zmaga się z kolejnymi problemami. Pojawienie się niejakiego X będzie wymagało podjęcia przez nią trudnej decyzji, od której zależeć będą losy Londynu…
Czytając poprzedni tom „Astonishing X-Men” nie czułem tego, ale teraz odnoszę nieodparte wrażenie, że Solue postanowił w swojej opowieści wrócić do szalonych lat 90., okresu może nie szczególnie dobrego dla komiksów, ale na pewno pełnego mrocznych i pogmatwanych opowieści. X-Men przeżywali wtedy wiele przygód rodem z telenowel, ich wzajemne relacje plątały się z każdą chwilą coraz bardziej, a jednocześnie twórcy znajdowali czas, by opowiadać o różnych członkach drużyny i skupiać się na ich własnych losach. I to właśnie widać w „Człowieku zwanym X”.
Gdy poprzedni scenarzyści skupiali się na uśmiercaniu postaci i rewolucjonizowaniu ich podejścia do spraw ludzie-mutanci, Soule przywraca nam Xaviera, sięga po dawno niewidziane postacie, jak Proteus (jeden z moich ulubionych wrogów X-Men, genialnie ukazany w „Ultimate X-Men: Światowe tournée” Marka Millara) i pokazuje bardziej solowe przygody Psylocke. Jego skład drużyny nie jest oczywisty, przygody ekipy natomiast są bardzo typowe, ale w sentymentalny i przyjemny sposób.
Wszystko to zaś uświetnia udana szata graficzna w wykonaniu dość bogatej ekipy ilustratorów. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej, ale jako całość album wypada przyjemnie dla oka, choć bardzo różnorodnie. Wszystko to zaś, razem wzięte, składa się na udaną kontynuację udanej serii i każdy miłośnik przygód X-Men znajdzie tu coś dla siebie.
Ja ze swej strony jak zawsze polecam. Mutanci to w końcu obok Spider-Mana moi ulubieni bohaterowie od Marvela i zawsze chętnie sięgam po ich przygody. Tym bardziej, gdy są udane, a z takimi właśnie mamy tu do czynienia.
|
autor recenzji:
wkp
12.08.2020, 06:45 |