autor recenzji:
wkp
31.10.2020, 11:24 |
CZTEREJ ZE ŚPIĄCEGO PROSIAKA I WYPLUCH
Wszystko zaczyna się od wędrówki po mieście trzech beczek i jednego kufla. Dziwnie? Wcale nie. W dodatku to dopiero początek dziwów, jakie Śledziu serwuje w drugiej odsłonie komiksu „Czerwony Pingwin musi umrzeć”. Odsłonie, na którą czytelnicy czekali aż siedem - powtórzę, siedem - lat.
Czytelnicy mogli więc zapomnieć i bohaterów, i fabułę. Dla przypomnienia – „Kapitan Budo, kucharz pokładowy Momo, Wisien, Bebetto i Wypluch po nieudanej misji zostają więźniami pirata Papugaty i tracą >Śpiącego Prosiaka<, swój statek. W łapy Papugaty wpada również panna Donna, której Budo obiecał pomoc w uwolnieniu brata. Załoga zostaje wystrzelona z armat w przestrzeń systemu. Budu i Momo wykorzystują mega karpia do ucieczki z niewielkiej planety, która miała stać się ich grobem. Na swej drodze spotykają Dziadka i Wnusię. Dzięki ich pomocy trafiają do Daimyo. Bohaterowie znajdują resztę członków załogi w karczmie >Jeden rodzaj kufla< i postanawiają odbić >Śpiącego Prosiaka< z łap Papugaty. Nie jest to najmądrzejszy pomysł.”.
I by zacząć wcielać go w życie udają chodzące beczki (sztuk trzy) i kufel (sztuk jeden). W tej krótkiej, przygotowanej przez Śledzia przypominajce z jedynki pojawiają się postacie, wokół których akcja kręci się i w dwójce. Oczywiście pierwsze skrzypce gra szalony kapitan (na okładce ma w sobie coś z King Konga) i Wnusia, dzięki której ekipa znów może poczuć wiatr we włosach przemierzając gwiezdne przestworza. Ale – podobnie jak w jedynce – Śledziu znów niby pcha akcję do przodu, niby wrzuca wesołą ekipę w potyczkę z Papugato, a jednocześnie pozwala sobie na obszerne retrospekcje. W tym przypadku sporo miejsca poświęca rodzicom Budo – Anie i Dobu, hienom cmentarnym z nekropolii Mumu – którzy w chwili niebezpieczeństwa ekspediują swego malucha w bezpieczne miejsce.
Czy to Państwu czegoś nie przypomina? Czy nie macie skojarzeń z „Supermanem” albo z „Thorgalem”? Czy szalona wyprawa zakręconej ekipy nie przypomina wojaży znanych z „Gwiezdnych Wojen”? Czy Momo de Monos nie jest trochę jak Chewbacca? Czy rodzice Budo nie mają w sobie czegoś z Indiany Jonesa? Czy Różowobrody nie jest bratem z szafy bardziej znanych pirackich kreacji? W komiksie można znaleźć jeszcze nawiązania do komiksów o superhero, kreskówek z kraju Kwitnącej Wiśni (Wisien nie jest przypadkiem), komiksów Moebiusa (czy na jednym z kadrów nie przesiadują arzachowe ptaki?) albo „Osiedla Swoboda". I tylko tytułowy Czerwony Pingwin, który - wiadomo - musi umrzeć, wciąż jedynie majaczy na horyzoncie, choć i tak wiemy o nim już więcej niż w jedynce… Słowem - zagadka. Zagadką bez odpowiedzi pozostaje jak na razie też kwestia, czy Budo z ekipą w końcu zostaną uczciwymi kupcami, czy dalej będą próbować za wszelką cenę skopać komuś tyłek.
Graficznie Sledziu dalej raczy czytelnika psychodelicznymi planszami, korespondującymi z odjechanym scenariuszem. Powiem, że w dwójce w końcu autor pchnął go do przodu, bo po lekturze jedynki można było odnieść wrażenie, że była to dla niego jedynie wprawka. Jedynie przymiarka do zasadniczej części opowieści. Tej jednak ciągle nie dostajemy. Dlatego na trójkę czytelnicy będą czekać z utęsknieniem.
To, że między kolejnymi odcinkami „Czerwonego pingwina” (czytaj recenzję "jedynki") nastąpiła aż tak długa przerwa nie oznacza, że było to siedem śledziowych lat chudych. W międzyczasie przecież domknął trylogię „Na szybko spisane”, czy przygotował trzy kolejne albumowe tomy „Osiedla Swoboda” – to „Osiedle Swoboda 2”, „Osiedle Swoboda. Niedźwiedź” i „Osiedle Swoboda. Centrum”- oraz zbiorcze wydanie „Wartości rodzinnych”. Na brak jego komiksów czytelnicy nie mogli więc narzekać. Dlatego jeśli nawet Śledziu znów każe nam czekać na trzeciego „Czerwonego pingwina…” siedem lat można być pewnym, że w międzyczasie czymś i tak zaskoczy.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
29.10.2020, 21:34 |