autor recenzji:
wkp
10.12.2020, 06:41 |
PORTRET JOKERA
„Piękno. To jedyne, czego zawsze pragnąłem.
Chcesz mnie zrozumieć? Naprawdę chcesz mnie zrozumieć?
Niech zatem dotrze do ciebie,
że zawsze pragnąłem tylko tworzyć piękno”.
Joker
Ileż to już razy próbowano stworzyć portret psychologiczny Jokera? Za każdym razem z marnym skutkiem. Tym razem próbuje prześwietlić go doktor Ben Arnell. Lekarz z Azylu Arkham, gdzie przetrzymywani są najwięksi szaleńcy ze świata Batmana. Klasyczna terapia, podzielona na sesje, kończy się fiaskiem, kiedy okazuje się, że pacjent ma silniejszą psychikę niż lekarz. Kiedy w życie spokojnego, ustatkowanego doktora wkrada się szaleństwo i zaczyna robić totalną rozpierduchę w jego uporządkowanym świecie. Świecie, na który składa się willa na przedmieściu, rodzina – żona Anna i syn Simon – oraz praca, której stara się nie przynosić ze sobą do domu.
Ale najnowszy pacjent Arnella nie jest klasycznym typem chorego. Dlatego świat realny zaczyna coraz bardziej przechylać się w stronę obłędu. Mimo pancernej szyby, jaka dzieli go od Jokera, siła psychopaty okazuje się być większa niż siła nauczonego sposobów na układanie mózgów niczym kostki Rubika lekarza. Lekarza, który w tym przypadku jest bezsilny… Arnell z Jokerem zamieniają się rolami. To Joker bierze go na kozetkę. Wygrywa. Który to już raz? Nie pierwszy. Nie ostatni. Wiadomo, zło zawsze wróci.
Najnowszy komiks o Jokerze jest właśnie historią o powracającym źle i złym. Ukrywać może się pod różnymi postaciami. Nawet tymi z bajki - jak ta o panu Śmieszku i panu Ponuraku. Arnell czytuje ją wieczorami swojemu synowi. Tą samą bajką zafascynowany był młody Bruce Wayne. Bo przecież w komiksie o Jokerze musi pojawić się też Batman. Pan Ponurak i pan Śmieszek to przecież dwa byty, które nie mogą bez siebie żyć… Gdy jeden tryumfuje, drugi upada. Ich życie jest jak przesunięte względem siebie dwie sinusoidy. W komiksie nakłada się na nią jeszcze trzecia – doktora Arnella.
„Joker. Zabójczy Uśmiech” to komiks momentami mocno sterylny. Czysty. Ograniczony do minimum – białych, łatwych do zmycia kafelek na ścianach, pancernej szyby i portretów dwóch gadających ze sobą facetów. Inny od tego, do czego przyzwyczaili nad twórcy z DC. Ale twórcy tego komiksu też są wyjątkowi. Za scenariusz tej psychologicznej układanki odpowiada Jeff Lemire, spec od trudnych, obyczajowych opowieści. Pełne realizmu przeplatanego wizjami rysunki z kolei stworzył Andrea Sorrentinoto (panowie razem tworzą cykl „Gideon Falls”). Klimatyczny kolor - Jordie Bellaire. O wyjątkowości publikacji świadczy też fakt, że album został też wypuszczony poza amerykańskie ramy. Ukazuje się w europejskim formacie A-4. Oryginalne są wreszcie okładka i strony tytułowe poszczególnych rozdziałów.
I nie powiem, takie DC to ja lubię. Bez głupich nawalanek, bez kosmicznych odjazdów. Podszyte psychologią i horrorem.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
09.12.2020, 22:38 |