100 NABOI. I ODPUŚĆ MU JEGO WINY…
Sądziliście, że Brian Azzarello i Eduardo Risso powiedzieli ostatnie słowo w temacie „100naboi”? Myśleliście, że całość zamknęła się w pięciu spaśnych tomiszczach? No to się pomyliliście. Przed nami ciąg dalszy historii o Minutemanach.
A dokładniej o jednym z Minutemanów. W roli głównej występuje Lono. Brat Lono. Ten wielkolud – po zakończeniu swych występów w serii głównej – trafia do kościoła ojca Pereza na obrzeżach Durango w Meksyku. Durango to typowa mieścina, gdzie mieszkają ci, którzy robią co mogą, by przetrwać”, „ci,którym wydaje się, że im się udało” oraz cała reszta – czyli „sieroty”. To tu Lono przeżywa nawrócenie i zmienia się w łagodnego baranka pomagającego miejscowemu duchownemu ojcu Perezowi. Ale kiedy na ziemie kościelne wkracza zło pod postacią gangu narkotykowego, kiedy ziemia zostaje splamiona krwią, prawdziwy Lono wraca i znów pokazuje pazury. A panowie Azzarello i Risso mają okazję, by opowiedzieć historię człowieka, który ma za sobą i wzloty, i upadki.
Gangi narkotykowe to wdzięczny temat sensacyjnych komiksów. Opowieść o organizacji „Bliźniacze Wieże”, która trzęsie okolicami Durango wpisuje się w ten nurt. Wpisuje się też w klimat serii „100 naboi”. I świetnie w scenariuszu liczącej osiem rozdziałów mini serii Briana Azzarello odnajduje się Lono. Świetnie wykreowana zostaje też nowa bohaterka – agentka Agencji do Walki z Narkotykami, przyjeżdżająca do Durango pod „habitem” siostry June. Drugą stronę reprezentuje z kolei dobrze nakreślony Paulo, który po latach wraca do kościelnego sierocińca, gdzie spędził dzieciństwo. Sierocińca, gdzie choć mieszka w nim Bóg, mieszka też narkotykowe zło. I który to sierociniec – zamiast miejsca, gdzie rodzi się dobry - staje się wylęgarnią zakapiorów handlujących dragami.
Wielkim plusem mini serii „100 naboi. Brat Lono” jest fakt, że jej scenariusz wyszedł właśnie spod pióra Briana Azzarello. Ale równie istotny jest fakt, że warstwę graficzną stworzył Eduardo Risso, rysujący też serię „100 naboi”. I – co ważne – również tu nie zmienia swej stylistyki. W „Bracie Lono” mamy więc i ekspresyjne rysowanie, i filmowe ujęcia, i swobodne operowanie kadrami na komiksowej planszy. Równie ważne jest to, że Azzarello i Risso nie silą się, by opowiedzieć kawałek ciągu dalszego z życia wielkoluda. Nie jest to więc tylko odcinanie kuponów od popularności serii, ale pełnoprawny sequel, którego autorzy nie muszą się wstydzić.
Andrzej Kłopotowski
|
autor recenzji:
Mamoń
12.12.2020, 12:15 |
BESTIA SIĘ BUDZI
Seria „100 naboi”, jak sam tytuł wskazuje, zakończyła się po równo dziesięciu latach pracy na stu zeszytach, zebranych w Polsce w pięciu grubych tomach. Ponieważ wobec twórców miano zarzuty, że czasem na siłę przeciągają opowieść, byle zajęła dokładnie tyle miejsca, nikt się chyba nie spodziewał, że duet Azzarello / Risso wykrzesze jeszcze z siebie jakąś fabułę z tego cyklu, a jednak. Cztery lata po wydaniu finałowego numeru, „100 naboi” powróciło z miniserią „Brat Lono”. I chociaż wielka zagadka została już rozwiązana (nie do końca w satysfakcjonujący sposób co prawda), a w opowieści nie zostało chyba już nic do dodania, niniejsza historia to wyśmienity dodatek trzymający rewelacyjny poziom, do jakiego przyzwyczaił nas cykl i pozwalający nam jeszcze raz wejść do tego brudnego, acz fascynującego świata.
Trzy lata minęło odkąd okaleczony Lono zjawił się w meksykańskim kościele. To właśnie tu, w Durango, znalazł pomoc u ojca Pereza, a także coś więcej – Boga. Nawrócony były Minutemen, zostaje w tym miejscu, zaczyna pomagać swojemu wybawicielowi i opiekuje się tutejszymi sierotami. I cały czas walczy z tym, by kryjąca się w nim mordercza bestia nie wydostała się na wolność. Ale niestety, kiedy okoliczny kartel chce przejąć ziemię kościoła, gotowi zabić wszystkich, z Lono włącznie, w dawnym Minutemenie przebudza się coś, co powinno zostać uśpione na wieki. Ale czym skończy się rozpętane w ten sposób szaleństwo? I czy Lono ma jeszcze szanse na spokojne życie?
„100 naboi” było zdecydowanie największym hitem nieistniejącego już wydawnictwa Mandragora, które jako pierwsze wydawało je lata temu nad Wisłą. Hitem też był w Stanach, gdzie zajęła puste miejsce w Vertigo pozostawione przez „Sandmana” i „Kaznodzieję”. W Polsce królowała na listach top roku magazynu komiksowego „Produkt”, a za granicą jej trzeci tom trafił na listę 100 najlepszych komiksów w historii zdaniem najważniejszego pisma branżowego „Wizard”, zajmując na niej 42 miejsce. Nagród, jakie otrzymała seria, może pozazdrościć jej niejeden cykl: cztery Harvey Award i trzy Eisner Award, w tym oczywiście dla najlepszej serii. I nic dziwnego, Azarello stworzył komiks klimatem bardzo zbliżonych do legendarnego „Sin City”, podsypując pod pomysł-samograj o mieście, gdzie nie ma właściwie nikogo dobrego, a seks, przemoc, narkotyki i wojny gangów to chleb powszedni, masę pytań, mnóstwo wątpliwości moralnych i znakomitą psychologię.
„Brat Lono” fabularnie jest prostszy. Treścią jeszcze bliżej mu do „Sin City”, ale wciąż to stare dobre „100 naboi”. Życiowe, brudne, brutalne, klimatyczne… Nie ma tu zagadki, jest za to akcja, która podkręcona do maksimum, sprawdza się naprawdę znakomicie. Album nie jest ta genialny, jak najlepsze opowieści z głównego cyklu, tym bardziej, że fabuła zdaje się być zgranym już schematem, niemniej na tle innych podobnych tytułów „Brat Lono” wypada iście rewelacyjnie. Zwłaszcza, że mimo oklepanej treści, Azzarello zdołał z niej wycisnąć to, co najlepsze.
Tak samo jest z ilustracjami. Stały współpracownik Azarello, Eduardo Risso, wykonał tu kawał wyśmienitej roboty, przypominającej połączenie rysunków młodego Millera z początków powstawania „Sin City”, z uproszczoną kreską Matta Wagnera oraz pracami Tima Sale'a. Dzięki temu album jest nastrojowy autentycznie zachwyca, wpadając w oko. A jako całość, robi naprawdę znakomite wrażenie. Jeśli więc lubicie „100 naboi” (a da się tej serii nie lubić? to taki tytuł, który przekonywał do siebie nawet największych przeciwników podobnych opowieści), sięgnijcie koniecznie, bo to wyśmienite zwieńczenie cyklu. Poza tym to świetny komiks który można poznać nawet bez znajomości głównej treści. Bałem się, że Egmont go nie wyda, bo po zakończeniu „100 naboi” milczano na ten temat, na szczęście „Brat Lono” w końcu pojawił się na rynku. Dzięki temu cała opowieść znalazł się w rękach polskich czytelników, a tym zostaje teraz jedynie poznawać inne komiksy twórców, albo raz jeszcze przeczytać „100 naboi” od początku – a warto, bo to nie jest seria, którą chce się poznać tylko raz.
|
autor recenzji:
wkp
09.12.2020, 11:40 |