MROCZNY RYCERZ – EPILOG
Trudno jednoznacznie powiedzieć, które dzieło Franka Millera jest jego opus magnum. Tak samo trudno rzec, która seria stanowi jego największe dokonanie, kiedy w jego bibliografii widzimy takie pozycje, jak „Daredevil”, „Batman”, „Sin City” czy „300”. Każdy jednak zgodzi się, że w czołówce tych najwybitniejszych znajduje się „Powrót Mrocznego Rycerza”, dystopijna, mocna, zaangażowana politycznie i społecznie powieść graficzna, która wraz ze „Strażnikami” Alana Moore’a, na zawsze odmieniła amerykański komiks. Nic więc dziwnego, że Miller w końcu wrócił do tego świata i tej opowieści. Najpierw zrobił to średnio udanym dziełem „Mroczny Rycerz Kontratakuje”, ale całość zwieńczył udaną „Rasą panów”. W tak zwanym międzyczasie popełnił też album „Ostatnia krucjata”, będący prologiem „Powrotu”, a teraz wraca ze „Złotym dzieckiem” stanowiącym epilog wszystkich tych opowieści. I jest on równie udany, co dwie ostatnie historie z tego świata.
Minęły kolejne trzy lata. Lara i Carrie zmieniły się w swoim towarzystwie. Ta pierwsza uczyła się od koleżanki bycia człowiekiem, ta druga dorastała do roli Batwoman. A teraz obie muszą połączyć siły, by zmierzyć się ze złem, które atakuje Gotham. Ale nie poradzą sobie bez Jonathana Kenta, prawdziwego złotego dziecka i jego czekającej na przebudzenie się prawdziwej mocy…
„Daredevil” otworzył Millerowi drogę do wielkiej kariery i uczynił sławnym. Przyniósł mu też zasłużone uznanie. Ale to właśnie „Powrót Mrocznego Rycerza” był prawdziwą rewolucją i sprawił, że nazwisko autora zapisało się złotymi zgłoskami w historii komiksu. To dzieło było wielkie i wielkie pozostaje, a żadna z jego kontynuacji nie dorastała mu do pięt. O ile jednak „Kontratak” był przeciętnym komiksem, jakich wiele, z jedynie sporadycznymi przebłyskami dawnej świetności, o tyle „Rasa panów” i „Ostatnia krucjata” w dobrym stylu podjęły kontynuowanie całości i – tak się wtedy zdawało – zakończyły serię. „Złote dziecko” nie tylko trzyma ich poziom, ale stanowi też powrót Millera do autorskiej wizji – w końcu bowiem sam zasiadł do napisania całości (poprzednie pomagał mu Brian Azzarello).
I chociaż nie jest to wizja szczególnie głęboka, zabawa jest udana. Lepsza niż w przypadku „Xerxesa” czy „Spuermana: Roku pierwszego”. Miller z sentymentem wraca po raz kolejny do bohaterów, miejsc i wydarzeń, nie zapomina, że powinien poruszać ważkie kwestie i chociaż nie ma tego wiele, nikt nie będzie narzekał, że album jest pozbawiony ambicji. Przede wszystkim jednak „Złote dziecko” to dobra, rozrywkowa opowieść, dynamiczna, pełna akcji, mniej skupiona na zabawie motywami, a bardziej na przekazaniu pałeczki nowemu pokoleniu herosów. A po lekturze zostaje wrażenie, że jednocześnie sam Miller przekazuje już pałeczkę nowym artystom – co na pewno robi na polu graficznym, oddając album w ręce Rafaela Grampy. Wyszło to komiksowi na dobre, bo ostatnie ilustracje Millera są porażką, a Grampa serwuje nam tu dopracowane, całkiem realistyczne, choć pełne własnego charakteru prace.
Wszystko to daje nam dobry komiks. Momentami nawet bardzo. Do „Powrotu Mrocznego Rycerza” nawet nie zamierzam go porównywać, ale nadal to kawał udanej rozrywki, potrafiącej zagrać na sentymentach. Ja ze swej strony polecam i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś Frank Miller zaserwuje nam coś, co powali na kolana.
|
autor recenzji:
wkp
08.12.2020, 12:09 |