WOJNA Z PAJĄKAMI
„Miecz zabójcy demonów” to seria, która mogła się nie udać. Bo ile już takich opowieści istnieje? Tym bardziej, że całość idzie pod prąd oczekiwań współczesnego czytelnika shounenów i jest spokojniejsza i bardziej stonowana. A jednak właśnie w tej odmienności tkwi wielka siła serii i dzięki temu „Kimetsu no Yaiba” czyta się tak znakomicie.
Walka z pajęczymi demonami na Górze Natagumo trwa! Tanjirou i jego towarzysze mierzą się z zagrożeniem na swój własny sposób, starając się powstrzymać zdolnego do kontrolowania innych wroga, który wydaje się nie mieć sobie równych. Gdy Tanjiroo i Inosuke zmagają się z pajęczym ojcem, Zenitsu jest coraz bliższy śmierci. Otruty przez wroga zaczyna ulegać przemianie, ale czy ma szansę powstrzymać to, co nadciąga? I co tak naprawdę kryje się za wydarzeniami, jakie rozgrywają się w tym miejscu?
„Miecz zabójcy demonów” to dość nietypowy shounen. Z jednej strony można rzec, że skierowany jest do nieco starszych odbiorców, chociaż nie ma tu elementów, które klasyfikowałyby go jako lekturę dla dorosłych. W końcu, w odróżnieniu od konkurencji, nie ma tu nawet erotyki. Przede wszystkim jednak „Miecz zabójcy demonów” to shounen bardzo przyjemnie oldschoolowy. Dość leniwy, mimo dynamicznej akcji, momentami niemalże poetycki, zadziwiająco zwiewny w swej estetyce, bywa krwawy, ale jest przede wszystkim bardzo nastrojowy, a w tym i poprzednim tomie, gdzie akcja dzieje się w pełnym demonicznych pająków lesie, klimat po prostu zachwyca. I to wcale nie tylko grozą, chociaż tej absolutnie nie brakuje, ale i swoistą bajkowością.
Bo taka właśnie jest ta seria. To fantasy, ale fantasy baśniowe, sprawiające momentami wrażenie, jakby czytało się komiks oparty na legendach i podaniach. Oczywiście te dość poważne podejście do tematu łagodzi dobrze dobrany humor, a całość sprawia wrażenie, jakby stanowiła kobiecą wersję shounenowych opowieści. Wersję, gdzie akcja i zagrożenia łączą się z lekkością, prostotą i delikatnością. A właśnie delikatności najczęściej w tego typu mangach brakuje, więc tym bardziej należy docenić „Miecz zabójcy demonów”.
Oczywiście równie dobrze, co fabuła wypadają tu ilustracje. Mamy tu coś z „Ao no Exorcist”, mamy coś z „Naruto” (z tym skojarzyły mi się plamy krwi na tkaninach) mamy też coś autorskiego i to również mnie kupuje. Niby wszystko proste, niby mniej skupione na detalach, ale takie właśnie w tym przypadku powinno być. Tym bardziej, że mamy tu dużo czerni i świetnie uchwyconych, klimatycznych momentów. W skrócie kolejna dobra seria, którą o wiele bardziej warto poznać i śledzić, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić.
|
autor recenzji:
wkp
02.12.2020, 07:07 |