CORTO NA CZARNYM LĄDZIE
Czternasty w ogóle, a drugi stworzony już po śmierci Hugona Pratta tom serii „Corto Maltese”. Autorzy – Juan Diaz Canalez (scenariusz) i Ruben Pellejero (rysunki) – znów wrzucają bohatera w wir szalonej przygody.
Początkowo ta przygoda miała wyglądać zupełnie inaczej. Miała dotyczyć poszukiwań "zwierciadła księdza Jana”, pod postacią któego kryje się niejaki Toghrul-Chan. Żyjący w XII i na początku XIII wieku, najpotężniejszy przed Czyngis-Chanem wódz ze stepów Azji. Ale z Corto często jest tak, że jego życiem kieruje los. Pech chciał, że jego rodzinna Malta, na którą próbował wrócić, została odcięta z powodu epidemii cholery. Przez to trafia na kontynent afrykański, gdzie znów pakuje się w tarapaty. W trasie między Wenecją – przez Aleksandrię, Zanzibar, Mombasę, Fort Nandi - nad jezioro Wiktorii znów towarzyszą mu kobiety. To m.in. piękna dziennikarka „National Geographic” Aida (dziwny ten Corto; nie przystaje na propozycję, by na łamach czasopisma przybliżać jego perypetie, do komiksowej wersji "namawia" go dopiero po latach Pratt :) oraz czarnoskóra Afra, która okazuje się być dziedziczką tronu i prawowitą właścicielką skarbu tytułowej Ekwatorii. Jest też jeszcze kilka innych mniej bądź bardziej przypadkowych postaci. O nich za chwilę.
Juan Diaz Canalez sprytnie posplatał poszczególne wątki w intrygę, doprawiając ją odrobiną historii (wątek Toghrul-Chana, ale też Winstona Churchilla i egipskich nacjonalistów próbujących wyrwać swój kraj na drogę niepodległości), afrykańskich skojarzeń (handel niewolnikami, czarny rynek, przemyt pereł, widoczna na okładce kość słoniowa), spraw społecznych (walki, gwałty, ludobójstwa) i osadzając w charakterystycznych plenerach (kanały Wenecji, uliczki Aleksandrii, afrykańska sawanna, busz Afryki równikowej). Wreszcie nie zapomniał o sennej atmosferze unoszącej się nad serią tworzoną przez lata przez Hugona Pratta i obecnym w niej mistycyzmie (jedną z takich scen jest rozmowa Corto z mijaną Maltą, przedstawioną jako leżąca na morzu… kobieta).
A Ruben Pellejero znów na swych planszach pokazał to, co w serii Pratta było najbardziej smakowite. Ostre cienie, marynistyczne sceny, pokazywane z profilu postaci (w tym Corto z nieodłącznym papierosem w gębie), piękne kobiety i charakterystyczne widoczki pokazujące od razu, gdzie dzieje się akcja. Do tego kolorystyka. Ponownie wypada – moim zdaniem – znacznie lepiej niż w pokolorowanych odcinkach serii, bo wszak „Corto Maltese” Pratta był komiksem czarno-białym. Dzieje się tak dlatego, że Pellejero od razu komponował plansze myśląc o kolorze, a nie nakładając go na plansze, gdzie gruba czerń odgrywała główną rolę.
I w sumie na zakończenie powtórzyć mogę to, co napisałem przy okazji tekstu o poprzednim tomie – „Pod słońcem północy" również już autorstwa duetu Canales/Pellejero. Panowie nie tylko pięknie wpisali się w klimat historii Pratta, ale też odkurzyli serię, nadając jej drugie życie. Takie kontynuacje lubię.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
02.02.2021, 18:12 |