CZERWONY KONIEC
Dan Slott nad przygodami Spider-Mana pracował dekadę. Pisanie serii przejął po genialnym jej reformatorze, J.M. Straczynskim, który wywrócił życie i mitologię Spidera do góry nogami. Co prawda pod koniec jego runu czekałem już, kiedy ktoś inny przejmie i odświeży cykl, ale okazało się, że Slott nie dorastał mu do pięt. Owszem, stworzył kilka świetnych opowieści, jednakże cała jego praca nad tytułem naznaczona była kopiowaniem pomysłów poprzedników. Nic więc dziwnego, że już od dawna, a już najbardziej od początku czwartego volume’u „Amazing Spider-Mana”, czekałem na koniec jego rządów. I chwila ta właśnie nadeszła i jak na Slotta przystało, znów mamy powtórkę z rozrywki. Na szczęście całkiem przyjemną w odbiorze i w niezłym stylu wieńczącą kolejny etap losów Spider-Mana.
Norman Osbron powrócił i jest potężniejszy niż kiedykolwiek. Jako Zielony Goblin napsuł już krwi Peterowi Parkerowi i Spider-Manowi. Tak samo robił, kiedy działał po prostu jako Osborn. Teraz jednak połączył siły z Carnage’em, szalonym, morderczym symbiontem i stał się Czerwonym Goblinem. Walka z nim to jednak za dużo dla Człowieka Pająka, dlatego będzie potrzebował pomocy innych posiadaczy pajęczych mocy i nie tylko! Gdy walka staje się coraz bardziej zajadła, a zdrada naznacza życie Petera, nieuchronnie zbliża się nie tylko wielki finał starcia, ale też i tragedia, która wstrząśnie wszystkimi…
Na wstępie napisałem, że Slott swoje pomysły budował na pomysłach innych autorów i trudno tego nie dostrzec. Nawet jeśli nie mieliście okazji czytać całego jego runu, który po polsku wyszedł tylko częściowo, wiecie o tym doskonale. Jaki był pomysł na „Superior Spider-Mana”? Prosty: wróg zabija Petera i przejmuje jego tożsamość, chcąc udowodnić, że jest lepszy w tym od niego – a to wypisz wymaluj treść „Ostatnich łowów Kravena”. „Spiderversum”? Przecież to tylko nieco rozbudowana kopia starć z Morlunem znanych z „Powrotu do domu” i „The Other”. „Spisek klonów”? „Clone Saga” raz jeszcze. Długo można by wymieniać. Ten tom to też kolejna wariacja na temat starcia z Goblinem, których było już tyle. Ale, jak wspominałem, całkiem udana.
Najlepiej w trakcie lektury bawić się będą dwa typy czytelników: ci, którzy nie są obeznani z pajęczą klasyką i nie będą przez to odczuwali tego, że wszystko to już było oraz ci, którzy są zagorzałymi fanami serii i doskonale znają postacie i wydarzenia, dzięki czemu wyłapią wszystkie smaczki i nawiązania i cieszyć będą się z gościnnego udziału postaci. Abstrahując jednak od tego wszystkiego, jaki jest ten komiks? Epicki, to najlepsze określenie. Rozpisana na niemal dwieście stron akcja, pełna gościnnego udziału bohaterów tak „Spider-Mana”, jak i Marvela w ogóle, podana w szybkim tempie i w widowiskowy sposób, nie pozwala nudzić się ani przez chwilę. Slott stara się też zaserwować nam emocje, wzruszenia, ważne momenty… Nie wyciska łez, nie zaskakuje, nie porusza, ale opowieść, którą nam serwuje, jest sympatyczną rozrywką superhero, która bardzo przyjemnie wypadłaby na wielkim ekranie jako kolejny marvelowski hit.
Wszystko to dobrze wieńczy udana szata graficzna. Cały zastęp rysowników znanych już z poprzednich komiksów z serii świętuje tu nie tylko finał sagi Czerwonego Goblina czy runu Slotta, ale też i jubileusz osiemsetnego zeszytu serii, wchodzącego w skład tego tomu. Najlepiej i najbardziej nastrojowo wypadają tu Ramos i Immonen, ale i reszta radzi sobie dobrze. Dzięki nim i dobremu doborowi barw, budują udany klimat i podkreślają dynamikę akcji. Do tego mamy tradycyjnie świetne wydanie, grubsze przy okazji od poprzednich tomów.
W skrócie: całkiem udane podsumowanie pewnego etapu serii. Nie wszystko jest tu spełnione, bo uśmiercenie pewnej postaci nie robi też takiego wrażenia, jak to, co spotkało ją w serii kilka lat temu, ale fani będą bawić się nieźle, a momentami naprawdę dobrze. „Odejść z hukiem” (wymowny tytuł, nieprawdaż?) to po prostu udany komiks superhero, który warto przeczytać, jeśli lubicie Spider-Mana.
|
autor recenzji:
wkp
30.03.2021, 14:38 |