ZA TROLLAMI MUCHY ROJAMI
Komiksy o trollach są najmniej hermetycznym elementem spod szyldu Troy. W sumie po kolejne albumy serii „Trolle z Troy” można sięgać bez znajomości przygód Lanfeusta, na którym komiksy ze świata Troy opierają się. I w tym tkwi trolla siła. Z jednej strony docierają w ręce fanów Lanfeusta. Z drugiej ich lektura jest dobrą zabawą dla tych, którzy nie wiedzą co u tego bohatera w ogóle słychać. To też najśmieszniejsza z „troy’owych” serii. Zresztą to akurat nie dziwi. Bo czy może być inaczej, jeśli bohaterami stają się owłosione, wszystkożerne, bojące się wody stwory? Stwory, które niszczą, zabijają, pożerają ludzinę i nie zastanawiają się nad konsekwencjami?
Okazją, by znów wspomnieć o sympatycznych (choć raczej nikt z czytelników nie chciałby stanąć z nimi oko w oko) stworzeniach, o Tetramie, Picipeli, Gnompomie, Latrynelli czy Lowelasie są kolejne komiksy z ich perypetiami. Egmont wydaje je w czteropakach. Tak więc w czwartym czteropaku dostajemy albumy wydane na zachodzie z numerami od 13 do 16. W Polsce to materiał premierowy. Poprzednich 12 tomów ukazało się u nas w postaci pojedynczych albumów w latach 2002-2011. One też wypełniły też trzy pierwsze tomy wydania w integralach.
Czwórka zaczyna się od „Wojny żarłoków” – dokończenia historii z poprzedniego tomu, w której z opałów – a dokładniej ze szkoły - trzeba było wyciągać trolle dzieciaki. Później Arleston przybliża nam „Historię Wahy” – adoptowanej córki Tetrama i Picipeli. Scenarzysta ma w historii tej okazję, by odejść od dobrze sprawdzonego w serii schematu. Wprowadza tu sporo reminiscencji, zabaw formą (jak wprowadzenie w fabułę krótkich komiksów w komiksie) i odsłania parę nieznanych wątków z życia bohaterki (np. zdradza, kto jest naprawdę jej rodzicami). Dopełnieniem tomu jest dyptyk „Pomniejszenie” / „Kudłacze na smokach” (ten ostatni album ma cudowną okładkę; szkoda, że nie została wykorzystana jako czoło integrala). Trolle muszą w nim odzyskać swą pierwotną formę – w wersji zupełnie pomniejszonej nie są w stanie zajmować się tym, co potrafią najlepiej. Czyli – jak wspominałem – nie mogą niszczyć, zabijać, pożerać ludziny i nie zastanawiać się nad konsekwencjami.
W komiksach znów mamy puszczanie oka do czytelnika, w postaci nawiązań i odwołań do kultury i popkultury. Jednooki barbarzyńca nieprzypadkowo zwie się Kunanem. W trakcie którejś z wędrówek z jednej z chatek wyłania się siedmiu kurdupli z piękną dziewoją. Gdzie indziej objawia się nam – jako hotelowy boy – sam Spirou. Scena, w której jedna z bohaterek na szczycie budynku walczy ze smokami to cytat z „King Konga”. Do tego dochodzą jeszcze odwołujący się do weneckiego karnawał, nawiązania do Smurfów oraz… żart z popularnego programu do pakowania plików. Bracia Zip – posługujący się znakiem odwołującym do Zorro – nie są przypadkiem. Całość zaś… To przecież poniekąd alternatywny Asterix, gdzie Gallów zastąpiły włochate trolle.
Myślę, że Chrostophe Arleston serię o trollach traktował jako swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Gdy w cyklach „Lanfeust z Troy”, „Lanfeust w kosmosie” czy „Odyseja Lanfeusta” musiał trzymać odjechane pomysły w ryzach, tak w „Trollach z Troy” może puścić wodze fantazji. Tu wybaczone mu będą nawet najbardziej szalone pomysły – jak próba unoszenia wieka skrzyni pierdami. A jeśli te szalone pomysły kupują też czytelnicy? Czego chcieć więcej!
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
06.04.2021, 12:31 |