DZIECI KWIATY
Neil Gaiman to znak scenariuszowej jakości. Dave McKean – jakości rysunkowej. Czy z połączenia ich sił mogło wyjść dzieło banalne i oczywiste? Mogło. Każdy ma przecież gorsze chwile. W przypadku „Czarnej Orchidei” na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
„Czarna Orchidea” zaczyna się jak u Hitchcocka. Od zabójstwa głównej bohaterki, która próbuje poplątać szyki gangsterskiego półświatka. Cóż więc opowiada dalej Gaiman, skoro już w pierwszych scenach uśmierca Czarną Orchideę? Historię… Czarnej Orchidei. Historię Susan Linden, bazując na retrospekcjach (jej nieudanym małżeństwie ze związanym z kryminalnym półświatkiem niejakim Carlem Thorne), ale i rozwijając kwestię tworzenia zupełnie nowego gatunku ludzi-roślin przez zafascynowanego kobietą naukowca - Phila Sylviana. Gatunku, gdyż na planszach – po śmierci Susan - pojawia się nie jedna, ale dwie nowe Orchidee. Pierwsza pod postacią dorosłą, druga – dziecięcą. Kolejne zaś mają dojrzewać w aurze tajemniczości.
Gaiman wymieszał w scenariuszu kilka gatunków. I tak mamy w „Czarnej Orchidei" porządną opowieść sensacyjną snutą m.in. w podłych knajpach z muzyką Franka Sinatry. Mamy też romansidło z Susan, Carlem i Philem w rolach głównych. Mamy kawałek obyczajówki, w której poznajemy dzieje głównych bohaterów. Mamy wreszcie namiastkę opowieści grozy osadzonej w amazońskiej puszczy. Ale i teologicznej historii, gdzie dzieci-kwiaty brane są przez brazylijskich autochtonów za boskie wcielenia.
Zaskoczeniem może być niedopowiedzenie jakim kończy się komiks. Gaiman zostawia to czytelnikowi, który sam może sobie dopowiedzieć, czy Orchidee w wielkim mieści skazane są na porażkę, czy jednak będą na tyle przekonywujące, by zacząć odmieniać oblicza bezdusznych metropolii. Zostawia czytelnika z pytaniem: Czy ważniejsze są kwestie ekologii, czy cywilizacyjnego wyścigu?
Natomiast zaskoczeniem nie jest warstwa graficzna. Dave McKean dał się już nam poznać jako artysta fenomenalny, wykraczający poza trendy i typowość (by wspomnieć jego rysunki do komiksów „Klatki”, „Batman: Azyl Arkham”, „Drastyczne przypadki”, „Pictures That Tick” czy okładki do serii gaimanowskiego cyklu „Sandman”). W „Czarnej Orchidei” jego fotograficzny hiperrealizm łączy się z malarską ekspresją. Hiperrealizm, który doskonale sprawdza się w częściach kryminalnych i osadzonych w mroku. I zielona oraz fioletowa psychodela, gdy na planszach zaczyna dominować świat Orchidei. Obcowanie z dokonaniami McKeana to niezmiennie wielka uczta dla oka.
„Czarna Orchidea” ukazuje się pod szyldem DC Comics. Nie oznacza to, że jest spaczona trykotową superbohaterskością. Owszem, w fabule pojawiają się migawki z uniwersum DC (gdzieś przez plansze przemknie Batman; ktoś zajrzy do Azylu Arkham; jedną z koleżanek Sylviana okazuje się być Poison Ivy; na czele mafiosów stoi Lex Luthor), ale nie psują one odbioru całości jeśli ktoś na co dzień nie obcuje z komiksami superbohaterskimi.
Komiks Gaimana i McKeana zostaje wydany w Polsce już po raz drugi. Pierwsza edycja z roku 2006 jednak już dawno była niedostępna. Nowa uzupełniona została o fragmenty scenariusza Gaimana i „włożona” w bardziej psychodeliczną okładkę. Album ukazuje się w egmontowej kolekcji Mistrzowie Komiksu. I w tym przypadku nie jest to hasło na wyrost.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
28.03.2021, 19:16 |