DIABEL W MIEŚCIE ANIOŁÓW
Na rynek wraca kolejna seria z rynku amerykańskiego, o której wznowienie od dłuższego czasu upominali się czytelnicy. Po takich hitach jak „Hellboy”, „Kaznodzieja”, „Sin City”, czy „Sandman” przyszedł czas na cykl „Lucyfer”.
„Lucyfera” nie byłoby bez „Sandmana”. To właśnie w serii kreowanej przez Neila Gaimana poznaliśmy upadłego anioła. Tam był postacią drugoplanową. Jednak na tyle charakterystyczną i na tyle intrygującą, że zdołał zostać głównym bohaterem cyklu stanowiącego dopełnienie do „Sandmana”. Pierwotnie „Lucyfer” ukazał się w Polsce w jedenastu tomach (zbierających po kilka amerykańskich zeszytów) w miękkich oprawach. Nowa edycja składać się ma z zaledwie trzech, ale liczących po ponad 540 (!) stron twardookładkowych albumów. Pierwszy z nich już trafił na rynek. W środku dostajemy aż 23 (!) oryginalne zeszyty. Trzy z oryginalnych serii „The Sandman presents: Lucifer” oraz 20 z serii „Lucifer”.
Kim jest komiksowy Lucyfer? Na pierwszy rzut oka to zwykły facet. W Los Angeles - swoją drogą niezłe zestawienie, że władca piekieł mieszka w mieście aniołów - prowadzi knajpkę „Lux”. To jednak przykrywka. Lucyfer ciągle ma plan, by stworzyć własny, nowy wszechświat, gdzie będzie władcą. Nie dziwi więc, że Los Angeles wypełniają postaci nie z naszej rzeczywistości, a słoneczne miasto zamienia się w metropolię z piekła rodem... I choć za scenariusze cyklu odpowiada już Mike Carrey, to unosi sie nad nim oczywiście gaimanowski klimat. Klimat tajemniczości, mroku, potworności - z potworami dosłownie i w przenośni - a także legend i rzecz jasna Biblii (Lucyfer synem Boga?), która również stanowi jeden z fundamentów serii.
Podobnie jak „Sandman” „Lucyfer” wypada też pod względem rysunkowym. Seria o Władcy Snów była tworzona przez liczne grono grafików, z których jeden nie próbował naśladować drugiego. Każdy miał wolną rękę, by przedstawić swoją wizję Władcy Snów. Tak samo jest i w przypadku Władcy Piekieł. W pierwszym tomie za ilustracje odpowiada aż sześciu twórców. Są to: Scott Hampton, Chris Weston, Warren Pleece, Peter Gross, Dean Ormston i Ryan Kelly wspierani dodatkowo przez inkera (James Hodgkins) i trójkę kolorystów (Daniel Vozzo, Marguerite Van Cook oraz Jamison). Mamy więc styczność i z planszami bardziej malarskimi, i bardziej realistycznymi, ale też utrzymanymi w orientalnej, mangowej stylistyce postaciami. A mimo wszystko w całości to nie zgrzyta.
I choć seria „Lucyfer” stanowi odrębny byt, największą frajdę z lektury będą mieć czytelnicy, którzy znają cykl „Sandman”. Zresztą - takie można odnieść wrażenie - właśnie do fanów Gaimana kierowana jest nowa edycja. Fanów Gaimana, który znów ma swoje pięć minut w naszym kraju. A to za sprawą zarówno wznowienia klasycznego cyklu o Władcy Snów, jak i prezentacji czterech nowych cykli osadzonych w tym uniwersum, czyli serii „Śnienie”, „Dom Szeptów", „Księgi Magii” oraz... „Lucyfer”. Nie mylić z tym cyklem, o którym piszę dziś.
Andrzej Kłopotowski
P.S. W pierwszym tomie, prócz komiksów, dostajemy oczywiście oryginalne okładki zeszytów i teksty o bohaterze napisane przez Gaimana oraz Carreya. Szkoda tylko, że szkice na końcu zajmują zaledwie... dwie strony. Ale może w którymś w dwóch następnych tomów znajdzie się dla nich nieco więcej miejsca?
autor recenzji:
Mamoń
27.04.2021, 21:26 |