W GŁOWIE SATOSHIEGO KONA
Satoshi Kon to bez dwóch zdań jeden z moich ukochanych twórców anime. Przedwcześnie zmarły mistrz nasyconych emocjami inteligentnych i nieoczywistych filmów, z którego dorobku czerpie teraz mocno Makoto Shinkai, był jednak nie tylko twórcą kinowym i telewizyjnym, ale także i mangaką. I to mangaką niemal równie znakomitym, jak scenarzystą i reżyserem, co wyraźnie pokazuje nam ten zbiór jego krótkich form.
Jeśli chodzi o fabułę, trudno w tym wypadku mówić o czymś takim. Mamy tu w końcu piętnaście krótkich mang, różnorodnych, choć jednocześnie bliskich sobie. Czasem dziwnych, czasem zwyczajnych, zawsze fascynujących i wciągających, nieważne czy autor opowiada o baseballu, praniu mózgu niegrzecznych dzieci, śledzeniu ucznia czy pomaganiu ładnej dziewczynie.
Filmy Satoshiego Kona uwielbiam, odkąd lata temu kupiłem na DVD „Millenium Actress”. Z miejsca pokochałem ten obraz, potem uzupełniłem domową filmotekę o pozostałe trzy filmy, jakie wyszły spod jego ręki (serialu „Paranoia Agent” jeszcze mi się nie udało) i każdym byłem zachwycony. Mniej lub bardziej, ale jednak. Potem jeszcze odkryłem twórczość wspomnianego już Makoto Shinkaia, ale to temat na zupełnie inne rozważania. Zmierzam tym wszystkim do tego, ze tak, jak pokochałem filmy Kona, tak i pokochałem tę jednotomówkę, która stanowi jedno z najlepszych jednotomowych dzieł, jakie wyszły nakładem Waneko.
Owszem, ponieważ rzecz składa się z krótkich opowieści, siłą rzeczy nie jest tak złożona, jak filmy Kona. To proste historie, ale intrygujące, emocjonalne i skupione na postaciach. Jest tu pewna akcja, jest klimat, jest też wiele pomysłów, które potem swoje odbicie znalazły w pełnych fabułach zmarłego mistrza (głównie w „Rodzicach chrzestnych z Tokio”). Największą siłą całości pozostaje nastrój panujący na stronach i wrażliwość artystyczna twórcy, niepodrabialna, charakterystyczna i autentycznie urzekająca nawet, jeśli w tych wczesnych przecież pracach pobrzmiewa czasem nuta niezdarności.
Jeśli chodzi o szatę graficzną, to trzeba przyznać, ze jest zadziwiająco dopracowana i wręcz mistrzowska. Kona kojarzymy głównie, jako scenarzystę i reżysera, ale należy też pamiętać, że zanim zadebiutował filmem „Perfect Blue” był zarówno mangaką (debiutował już w latach 80., stworzył też wydaną także po polsku, choć nie dokończoną mangę „Opus”), jak animatorem („Roujin Z”, „Hashire Melos!”) a także asystentem pracującym pod Katsuhiro Otomo przy legendarnym „Akirze” (tu zresztą mamy wiele elementów podobnych do tamtej mangi a nawet kolorowy short ze świata Akiry). I właśnie do prac Otomo najbardziej podobne są rysunki w „Skamieniałych snach”. Ale połączonych jednocześnie z estetyką mang Junjiego Ito. Daje to bardzo ciekawy, wpadający z miejsca w oko efekt, gdzie realizm i popisy wyobraźni splatają się w jedną spójną całość.
W skrócie, kawał wyśmienitej mangi dla miłośników dobrych, nieoczywistych opowieści. Po wszystkim zaś zostaje żal, że Kona nie ma już między nami i ani nie stworzy już więcej podobnych opowieści, ani filmów (jednego nawet nie dokończył i niestety, ale nikt nie chce dać funduszy na skończenie go). Ale zawsze możemy wrócić, tak do tego zbiorku, jak i wszystkich filmów mistrza. A jest, do czego.
|
autor recenzji:
wkp
11.05.2021, 06:56 |